W „Wielki Czwartek” Leszek Ojrzyński zabrał swoich zawodników w… góry. Wezwani na sparing z Górnikiem Zabrze piłkarze „wdrapali” się na Szyndzielnię i w tamtejszym schronisku spędzili noc. W warunkach dalekich od nawet trzygwiazdkowych hoteli. Nie wszyscy w drodze losowania „załapali” się na prycze. Ci mający mniej szczęścia przespali się na karimatach na ziemi. Wczesnym rankiem pokonali tę samą drogę, tyle że na dół, wsiedli do autokaru i udali się do Zabrza.

iwanow_big
Tam niektórzy czuli chyba w nogach niecodzienny trening… Grę kontrolną „Górale” przegrali 0-2, ale znów mieli dużo sytuacji. Do wyniku nie można przywiązywać jednak wielkiej wagi. Przed meczem o stawkę nikt przecież na wycieczki po górach przecież by sobie nie pozwolił. Pomijając czas tej wyprawy – zadaję sobie pytanie czy dobrze było ją zaplanować na kilkanaście godzin przed sparingiem – jestem jak najbardziej „za” poza-boiskowymi formami integracji. Po tak zwanym „wkupnym” dla nowych zawodników po meczu z Cracovią zespół zagrał swoje dwa najlepsze w tym roku mecze – ze Śląskiem i Wisłą. Teraz świadomość wspólnego celu i odpowiedzialności musi być na jeszcze wyższym poziomie. Premii za wygrane nie ma, więc nikt nikogo nimi mobilizować nie może. Ojrzyński musi szukać innych metod motywacji. Wiele przecież zależeć będzie od „głowy”.

Istnieją przesłanki, że pierwszy mecz rundy finałowej w Krakowie zespół zacznie w składzie: Zajac – Górkiewicz, Telichowski, Konieczny, Kwame Adu – Sloboda, Iwański – Sokołowski, Pawela, Chmiel – Lebedyński. A zatem tym samym, co sparing z Górnikiem. Ojrzyński w piątek wyraźnie podzielił drużynę na dwa zespoły, które zagrały po połówce. W tej pierwszej wyszedł zespół zdecydowanie mocniejszy. I ten być może „pod” Cracovię.  

O zaletach ustawienia środka pola bez Dariusza Łatki z Antonem Slobodą i „Ajwenem” pisałem już przed tygodniem. Nieźle wypaliło to na Lechu, ale trener w następnym meczu – właśnie przeciw Cracovii, tyle tylko, że u siebie – wrócił do gry z tradycyjną „szóstką” czyli Łatką, a Iwański grał za napastnikiem. I pamiętamy, jakie były tego efekty. W pierwszej połowie zespół był bez sytuacji. Cracovia swego stylu nie zmieni. I będzie chciała zrobić wszystko, by z kandydata do pierwszej ósemki nie zmienić się w zespół zamieszany w walkę o utrzymanie. Strata punktów na „dzień dobry” w rundzie finałowej może wprowadzić w Krakowie małe podenerwowanie, a tego nikt tam nie chce.

W piątek rywal Podbeskidzia będzie mocniejszy niż ten, który gościł niedawno w Bielsku-Białej. Dojdą Saidi Ntibazonkiza i Dawid Nowak. „Górali” znów czeka sporo biegania za piłką. Czy do takiej gry stworzony będzie Mikołaj Lebedyński, który przy kontuzji Jana Blażka w teorii powraca na napastnika numer jeden? Wątpię. A może pomyśleć o powrocie do składu Sebastiana Bartlewskiego, który sposobem gry pasuje do gry Cracovii? Jesienią zagrał tam świetny mecz, mimo że przegrany przez Podbeskidzie 2-4. Mógłby zagrać na „dziesiątce”, a przed nim ustawić Fabiana Pawelę? Na pewno jest szybszy niż „Lebo”. Wypadnięcie z zespołu Blażka znów stawia znaki zapytania, kto ma grać z przodu. Pewne jest jedno. Przy Kałuży będzie bardziej „pod górkę”, niż na Szyndzielnię.