Regulaminowe 48 godzin

Podokręg Żywiec, organizujący rozgrywki pucharowe, na samym wstępie sezonu 2024/2025 zabukował termin 11 listopada na starcie o prestiżowe trofeum. W toku jesiennych zmagań ligowych, wobec pojawiających się perturbacji i konieczności przekładania meczów, świąteczna rywalizacja stanęła pod znakiem zapytania. Zarówno piłkarzom Orła Łękawica, wliczając w to również „dwójkę”, czyli nominalnego finalistę, jak i Smreka Ślemień przyszło walczyć o ligowe punkty w... sobotę 9 listopada. A że mecze tych drużyn rozpoczęły się zgodnie o godzinie 11:00, to zachowane zostało regulaminowe 48 godzin jako minimum dzielące poszczególne spotkania.

Jak ta okoliczność wpłynęła na poziom finału? – Mecz nie był porywający, czego można się było spodziewać. Nawet pseudotrener czy zwykły człowiek stwierdzi, że gra 2 dni po poprzednim spotkaniu na poziomie amatorskim jest trochę nieracjonalna. Ale zagrać trzeba było i cieszy nas zwycięstwo, które nie miało w sobie nic z przypadku. Finał przebiegał pod mniejszą lub większą naszą kontrolą – opowiada Krzysztof Wądrzyk, szkoleniowiec ekipy z Łękawicy, wznoszącej trofeum po wygranej 2:0.

Nawarstwienie spotkań dało się we znaki najwyraźniej również w Ślemieniu. – Nie możemy być zadowoleni z naszej gry ofensywnej. Jeszcze 2-3 tygodnie temu wyglądało to lepiej. Kadry za szerokiej na finiszu rundy nie mamy, a w sobotę graliśmy mecz wyjazdowy i nie pozostał on bez wpływu na zespół – analizuje z kolei Sławomir Bączek, trener Smreka.

Pucharowa otoczka

Jak na Święto Niepodległości przystało konfrontacji towarzyszyła chwila ciszy ku pamięci tych, którzy przed laty walczyli o wolną Polskę. – Nie jesteśmy jedyni z podokręgów, które czynią ten dzień szczególnym, także organizując prestiżowe mecze – mówi Dariusz Mrowiec, prezes Podokręgu Żywiec. – Z pozytywów na pewno odnotować trzeba, że trafiliśmy idealnie z pogodą, a frekwencja dopisała, bo sprzedanych zostało ponad 200 biletów. Do tego sceneria obiektu Koszarawy z oddanym kilka dni wcześniej do użytkowania nowym budynkiem klubowym. Zawodnicy po meczu życzliwie sobie podziękowali i obyło się tu bez złośliwości – dodaje.

Murawa równa i... nierówna

Główni aktorzy wczorajszego widowiska narzekali na stan murawy, która boiskowe poczynania mocno utrudniała. – Boisko nie zostało wywalcowane, a aż się o to prosiło. Uzyskaliśmy informację, że do podokręgu, a więc organizatora finału, taka potrzeba – z racji licznych meczów na boisku Koszarawy – została zgłoszona. Bałem się przez to nie o wynik, a zdrowie zawodników i to też w szatni swojej drużynie przekazałem. Najgorsze jest to, że ten mecz odbywał się na dużym zmęczeniu piłkarzy obu ekip, a nieszczególnie zadbano, aby pewnym sytuacjom zapobiec – komentuje trener zwycięzcy Pucharu Polski.

– Zawsze jest tak, że jednej bądź drugiej drużynie boisko może przeszkadzać. Jako organizatorzy staraliśmy się zrobić wszystko, aby ten finał w obiektywnej ocenie był udany i za taki go uważam. Będziemy natomiast nad tym myśleć, aby poprawiać to, co mogło jakieś wątpliwości budzić – zaznacza Mrowiec.

Z bandyckimi ekscesami

Najbardziej kontrowersyjne momenty poniedziałkowego spotkania były następstwem starcia z udziałem PethersonaKamila Gazurka. W szeregach Orła „zagotowało się”, gdy Deiverson Lima ostro zaatakował obrońcę wyprostowaną nogą. Sędzia Miłosz Widlarz nie zdecydował się jednak na utemperowanie piłkarza Smreka, pokazując mu żółtą kartkę. Z kolei wspomniany Petherson do końca potyczki nie dotrwał po kolejnym faulu wobec Gazurka w minucie 80. Co ciekawe, nerwy puściły wówczas także reprezentantowi klubu z Łękawicy, który identycznie został wykluczony z dalszego udziału w meczu.

– Postawiłem na sędziego z III-ligowym doświadczeniem, jednego z najlepszych na Żywiecczyźnie, do którego mam pełne zaufanie. Jego praca nie budzi moich zastrzeżeń. To był mecz walki i bardzo często musiał używać gwizdka. Generalnie do pracy sędziów podchodzę z wielkim szacunkiem. W Ekstraklasie, gdzie stawka jest nieporównywalna, a do dyspozycji jest VAR, zdarzają się niewiarygodne „babole”. Bardziej moje wątpliwości związane są z brakiem stanowczej reakcji jednego z asystentów na zbyt nerwowe zachowania z ławki drużyny ze Ślemienia – opisuje prezes podokręgu.

Karygodnym zachowaniem, rzucającym cień na pucharowe święto, był atak jednego z kibiców na schodzącego do szatni Gazurka. Wywiązała się więc zupełnie niepotrzebna przepychanka... – Klub ze Ślemienia zwrócił się z prośbą o zabezpieczenie kilkunastu wejściówek i do tego jako podokręg się przychyliliśmy. Nie mamy sobie pod tym względem nic do zarzucenia. Tymczasem na meczu pojawiła się grupa zachowująca się skandalicznie, najzwyczajniej po chamsku. To dla mnie szokujące i nie powinno nigdzie mieć miejsca. Do sprawy na pewno wrócimy, aby pociągnąć kogoś jednak do odpowiedzialności – podsumowuje Dariusz Mrowiec.