
Co gdyby nie "cegły"?
W Wiśle zainaugurowana została kolejka numer 18. w "okręgówce" żywiecko-skoczowskiej. Gospodarze, podejmując ekipę z Pogórza, liczyli na podtrzymanie zwycięskiej na wiosnę passy.
Wiadomym było, że w konfrontacji z gośćmi z Pogórza łatwego zadania nie będą mieli. Potwierdzeniem zdarzenie z 4. minuty – składna akcja LKS-u, zgranie Krystiana Stracha i atomowe uderzenie Filipa Piszczka, na które Rafał Jacak nic poradzić nie mógł. – Dobrze weszliśmy w mecz i kontrolowaliśmy to, co działo się na boisku, właściwie na nic nie pozwalając przeciwnikowi – mówi Łukasz Hanzel, grający trener pogórzan.
Wiślanie swoje argumenty jednak mają, a niewątpliwą jakość z przodu daje Paweł Leśniewicz. W 19. minucie snajper WSS był bezwzględny, gdy w szeregach przyjezdnej drużyny nastąpiło spore nieporozumienie „w tyłach”. Stosunkowo szybko piłkarze z Pogórza przewagę odzyskali. W 27. minucie ruszył w kierunku bramki Kamil Kacprzykowski, a do wypuszczonej futbolówki dopadł, by formalności dopełnić Łukasz Tarasz. Gdyby jeszcze Strach przelobował golkipera wiślan w sytuacji sam na sam, to faworyt znalazłby się bez wątpienia w poważnych tarapatach.
Nic nie zapowiadało wówczas, że przed pauzą okoliczności meczu staną się dramatyczne z perspektywy zespołu lepiej się prezentującego. Za dyskusję z arbitrem napomniany kartką został Tarasz, wobec którego sędzia zasądził tuż przed kontrowersyjną pozycję spaloną. Pomocnik LKS-u z tym się nie pogodził, a za ironiczne klaskanie natychmiast obejrzał kolejne kartki – żółtą i czerwoną. Jego los podzielił Kacprzykowski, w kilkanaście sekund kompletujący upomnienia skutkujące wykluczeniem za... symulację po starciu z rywalem i odkopnięcie piłki po gwizdku. – Z meczu fajnego i ciekawego, w którym zupełnie nic się nie działo kontrowersyjnego, a z żadnej ze stron nie było żadnych złośliwości, zrobiła się wielka „nerwówka”. Połowa zespołu była za tym, aby zejść z boiska i teraz już „na chłodno” uważam, że trzeba tak było postąpić. Kabaret, żeby na tym poziomie w taki sposób psuć widowisko – zaznacza rozżalony szkoleniowiec przyjezdnych.
W rewanżowej odsłonie, co było do przewidzenia przy raptem 9-osobowym składzie LKS-u, przewaga zespołu z Wisły z każdą minutą wzrastała. W 57. minucie Leśniewicz wyrównał, ale gol dający pierwszy raz zaliczkę gospodarzom padł dopiero w 76. minucie, gdy Wojciech Małyjurek wykorzystał prostopadłe podanie Dawida Mazurka. To dobitne świadectwo, jak ciężko przyszło dziś podopiecznym Marcina Michalika złamanie oporu konkurenta. Niespodzianka mogła stać się faktem, gdyby Krzysztof Kałuża uderzył głową o centymetry dokładniej po dośrodkowaniu Hanzela z rzutu wolnego. A tak, na koniec rywalizacji, hat-tricka skompletował Leśniewicz.
– W tak słabej dyspozycji, jak dziś nie widziałem mojego zespołu. Naprawdę trzeba docenić to, że dopisaliśmy 3 punkty do swojego dorobku – klaruje trener zwycięzców starcia w Wiśle.