Poznaliśmy się na bielskim Balu Sportu, bardzo sympatycznej imprezie organizowanej przez Kronikę Beskidzką. Chyba najlepszym pomysłem redakcji naszego, najpopularniejszego do dziś tygodnika. To była końcówka lat 60. ubiegłego wieku.

wojtulewski Zbyszka Pietrzykowskiego rozpoznałem natychmiast. Tak samo, jak stojącego z nim Mariana Kasprzyka. – Poznajcie się – przedstawił mnie Leszek Błażyński. – To nasze wspaniałe gwiazdy sportu światowego rozmiaru. Medaliści olimpijscy. A ja pójdę w ich ślady, dlatego tu jestem w tym słynnym bokserskim BBTS-ie. I tu dodam, że sprawdziły się słowa Leszka Błażyńskiego, zadziornego chłopaka z Ełku, który przybył do Bielska. Został medalistą olimpijskim i mistrzem Europy. Zaraz po przedstawieniu mnie Błażyński porwał swoją małżonkę Anię do tańca. A ja zostałem przy stoliku z największymi gwiazdami polskiego boksu i całego sportu, jakie kiedykolwiek udało mi się poznać. Nawet nie przypuszczałem wtedy, że na wiele lat w tym momencie splotły się moje losy z tymi znakomitościami.

Zbyszek, wielka sportowa klasa. W ringu elegancki, inteligenty, błyskotliwy. I konkretny, rzetelny, dobroduszny poza nim. Człowiek-prawdziwy wzór do naśladowania w tamtych trudnych czasach. Wielokrotny mistrz Polski, Europy, medalista olimpijski. Marian to mistrz olimpijski z 1964 roku w Tokio. Ale ani razu nie wywalczył tytułu mistrza Polski. Prywatnie spokojny i wyciszony. Ale o wizerunku i przyklejonej mu łatce na polityczną potrzebę przez PRL-owskie media pozaringowego, konfliktowego wojownika. Dyskwalifikacja, potem ułaskawienie. I kuratela nad nim sprawowana przez Pietrzykowskiego. Obaj w BBTS-ie, obaj w reprezentacji Polski. Przez wiele lat losy tych wielkich sportowców stały się nieodłączną częścią mego życia i moich sportowych i towarzyskich zainteresowań. Zbigniew Pietrzykowski to mój sąsiad, spotykaliśmy się „rodzinnie” w kościele w Bystrej. Mam wielki szacunek dla całej rodziny Pietrzykowskich, ostoją rodziny jest małżonka Halina i córki – Jolanta i Dorota. Teraz wnuki i prawnuki. To cała opoka Bielska-Białej i nasza sportowa historia.

Marian Kasprzyk i jego wspaniała małżonka Krystyna, która przedwcześnie zmarła na rękach mistrza olimpijskiego. Skomplikowane lata wojny Mariana Kasprzyka, w dzieciństwie wywózka do Niemiec z rodzicami na roboty, po wojnie Ziębice na Dolnym Śląsku, od lat 50. Bielsko-Biała i BBTS. Trzy olimpiady: Rzym, Tokio, Meksyk i dwa medale, w tym złoty w Tokio. Uwielbiany przez polskich kibiców. Wielka charyzma, bujne życie i wyciszenie z Bogiem w sercu. Dziś szanowany obywatel Bielska-Białej. Elegancki, błyskotliwy, „modny i pachnący”. Codziennie w kościele w Kamienicy ma swoje pojednanie z Bogiem. Każdego dnia jest na cmentarzu przy swojej ukochanej żonie Krystynie. Szanowany, popularny i lubiany. Wszędzie zapraszany i oczekiwany. Spotkać go można prawie codziennie wśród swoich przyjaciół w modnych miejscach Bielska-Białej. Pomaga potrzebującym kolegom sportowcom, znajomym i nieznajomym.

Przede mną w moim domu podziwiam podarowaną przez mistrza olimpijskiego z Tokio piękną pamiątkową chustę przywiezioną z tych igrzysk. Tak, tak – to już 50 lat. Aż się wierzyć nie chce. Tyle lat właśnie mija od wywalczenia przez Mariana Kasprzyka złotego medalu olimpijskiego. Ten tekst powstał po to, aby o tym przypomnieć. Pietrzykowski, Kasprzyk i Błażyński to wybitni bielscy ludzie sportu.

Ze sportowym pozdrowieniem Sławomir Wojtulewski