Była 10. minuta, gdy Paweł Kawik dograł do Gracjana Piotrowskiego, a ten znalazł sposób na pokonanie bramkarza Wisły. Niespodzianka? Zdawała się wówczas możliwa. – Mogliśmy się cofnąć i przyjmować rywala na swojej połowie, szukając swoich szans – przyznaje Piotr Puda, szkoleniowiec Spójni, która na prowadzeniu wytrwała jednak tylko do 25. minuty. Łukasz Mozler uderzył z rzutu wolnego z okolic 20. metra nie do obrony dla Kamila Kawy.

– Start mieliśmy dosyć chaotyczny i było widać, że absencje w składzie nie pozostały bez wpływu na postawę zespołu. W przerwie dokonaliśmy pewnych korekt, które poskutkowały, bo worek z bramkami się rozwiązał. Lepiej też zaadoptowaliśmy się do grząskiej murawy – opowiada Krzysztof Dybczyński, szkoleniowiec ekipy ze Strumienia.

Gospodarze żałować mogli, że w końcówce premierowej odsłony zmarnowali dwójkowy wypad Kawika z pozyskanym na krótko przed spotkaniem Kamilem Adamkiem. Byłemu napastnikowi Podbeskidzia zabrakło centymetrów, aby dołożyć nogę. Od 50. minuty przewaga Wisły rosła z każdą minutą. Przełom nastąpił po trafieniu Bartosza Wojtkowa, który przytomnie zastawił się, obrócił z piłką i nic nie robiąc sobie z asysty defensorów Spójni strzelił gola. W 62. minucie doświadczony snajper w podobnej sytuacji odegrał przed „16” do Mozlera, który podwyższył wynik. Strumienianie dobili przeciwnika pod koniec spotkania. Zanim do pozycji strzeleckiej doszedł Wojtków, piłkę wprost pod jego nogi wybił golkiper zebrzydowiczan.

– Parliśmy do przodu i piłkarsko znów nie wyglądaliśmy źle, ale chyba jakieś fatum ciąży nad nami, bo nie możemy się przełamać – ocenia Puda.