Felieton: Rodzice są od wychowywania, trenerzy od trenowania
Rodzice przenoszący swoje niespełnione ambicje to temat rzeka, jednak w ostatnim czasie i w tej patologii doświadczyliśmy swego rodzaju novum. Skarżenie się na trenera w lokalnych mediach to już wyższy poziom koniunkturalizmu.
“Rodzice kontra trener: dlaczego mamy dodatkowo płacić?” - tak wybrzmiewa tytuł artykułu z 47. numeru “Kroniki Beskidzkiej”. Prasa drukowana traci na znaczeniu, i jeśli ktoś się zastanawia dlaczego, to właśnie tego typu teksty są tego powodem. Jak to się zwykło mówić w żargonie dziennikarskim “obsmarowany” został w nim Wojciech Fluder - trener grup młodzieżowych BBTS Podbeskidzie. Cytując: “Kilkoro rodziców zawodników zarzuca znanemu trenerowi, że łamie zasady etyczne, biorąc pieniądze za prywatne treningi. Jednych faworyzuje, a innych dyskryminuje i stosuje tyrańskie metody. Trener odpowiada, że stał się ofiarą nagonki”. Na marginesie, szkoda, że autor tekstu z imienia i nazwiska opisał trenera, ale już rodzice pozostali anonimowi. Ach, ta rzetelność.
Nie będę tu bronić Fludera. Nie czuję takiej potrzeby, nie mam w tym interesu, ani też nie zbyt obchodzą mnie “wojenki” wewnątrz tego czy innego klubu. Zrobią to za niego wyniki i postawa wychowanków na szczeblu centralnym (owszem, takowi są). Wątpię także w to, aby trener w klubie wystawiał gorszych zawodników tylko dlatego, że pobierają u niego dodatkowe treningi. Wystarczy pomyśleć choć troszkę logicznie, a nie ukrywajmy - w takim klubie jak BBTS Podbeskidzie wyniki odgrywają istotną rolę.
Jestem jednak pewien, że gdybym przeszedł się po każdym z większych klubów w naszym regionie, takich złych trenerów, którzy stosują “tyrańskie metody” i “dyskryminują” zawodników znalazłbym znacznie więcej. Oczywiście, w mniemaniu rodziców dzieciaków, którzy odbiegają umiejętnościami, aby grać w wyjściowym składzie, ale według ich rodziców są najlepsi. I można byłoby pisać, nabijać wyświetlenia, tylko - znając choć trochę realia - nie miałbym wówczas odwagi spojrzeć sobie w lustro. Niegdyś jeszcze rodzice, kiedy ich pociecha nie grała, chodzili do prezesów klubów i to było najwięcej, co mogli zdziałać. Dziś mogą swoje żale przelać za pomocą mediów. To dość niebezpieczny kierunek…
Aby zobaczyć, jak rodzice potrafią wywrzeć na dzieciach zgubną presję, wystarczy się czasem przejść na mecz drużyn młodzieżowych. Także w naszym regionie. Wśród trenerów nawet krąży takie określenie jak “klub szalonego rodzica”. Głośne krzyki przy linii, hasła: „podaj”, „zagraj”, „strzelaj”, „dawaj” itp., jakoby miały być formą dopingu, obrażanie arbitrów czy wreszcie wchodzenie w kompetencje trenerów to nie jest rzadki okaz. Niektórzy rodzice nie są świadomi, iż ich negatywne zachowanie szkodzi i zniechęca pociechy do gry w piłkę. Jak mówią eksperci z Akademii Młodego Piłkarza: - Trudno jest trenerowi ukształtować zawodnika, który mocno jest ukierunkowany przez swojego "menedżera", którym od najmłodszych lat jest tata - dodając jednocześnie - Najlepszy rodzic do współpracy? Ten ufający trenerowi.
I to nie jest tak, że wszyscy rodzice są źli. Wręcz przeciwnie. Wiele z nich włącza się w życie klubu, sponsoruje go. Mówimy tutaj o pewnym ułamku opiekunów, którzy jednak potrafią być najgłośniejsi. Rodzicom należy się szacunek. To oni dowożą dzieci na treningi, kupują sprzęt, opłacają składki, itd. Trenerom także i każdy ma swoją rolę do odegrania. Grunt to nie wchodzić sobie “w drogę” i w swoje kompetencje. To tyczy się też dziennikarzy, szczególnie tych którzy myślą, że pozjadali wszelkie rozumy.