- Zagraliśmy dziś dwie różne połowy. W pierwszej byliśmy zdecydowanie lepszym zespołem i mogliśmy ten mecz tak naprawdę już rozstrzygnąć. W drugiej natomiast nasza gra całkowicie siadła i to przeciwnik momentami lepiej się prezentował - powiedział na "szybko" po dzisiejszym spotkaniu Sebastian Klimek, szkoleniowiec drużyny Górala, która starcie ze Spójnią Zebrzydowice rozpoczęła idealnie. 

Już po 180. sekundach żywczanie mogli cieszyć się z prowadzenia po tym, jak piłkę do pustej bramki wpakował Marek Gołuch. Kluczową rolę przy tym golu odegrał jego brat - Michał - który skutecznym pressingiem wymusił na rywalu błąd, a następnie świetnie dograł do lepiej ustawionego Marka. Podopieczni Sebastiana Klimka skromną zaliczką się jednak nie zamierzali zadowolić, raz po raz zagrażając "świątyni" strzeżonej przez Jana Parchańskiego. Ten strzegł jej jak tylko mógł, wygrywając pojedynek sam na sam z Grzegorzem Szymońskim czy Mich. Gołuchem. I choć raz jeszcze tego dnia dał piłce przekroczyć linię bramkową po strzale Macieja Wojtyły, to sędzia w tej sytuacji przytomnie dostrzegł spalonego. - Początek drugiej połowy wyraźnie należał do drużyny z Zebrzydowic - dodał Klimek. 

Piłkarze prowadzeni przez Grzegorza Sodzawicznego do wyrównania doprowadzili w 70. minucie. Tomasz Kupczak przekroczył przepisy, a sędzia bez wahania wskazał na "wapno". Pewnym egzekutorem rzutu karnego został Tomasz Śleziona. Spójnia chciała pójść za ciosem, a okazje aby objąć prowadzenie miała dogodne. - 2-3 razy w naszym polu karnym się zakotłowało. Raz nawet musieliśmy wybijać piłkę z linii bramkowej - wspomniał trener żywieckiego zespołu, który w ostatecznym rozrachunku musiał zadowolić się jednym "oczkiem".