Czapki z głów. Przed każdą osobą, która do tego sukcesu się przyczyniła. To nie był „Cud pod Klimczokiem”. To w pełni wypracowany, wyszarpany, wypocony na boiskach ekstraklasy ligowy byt.

iwanow_big

Nikt nie dał „Góralom” nic za darmo. Wręcz przeciwnie. „Farta” przez cały sezon drużyna zbyt dużego nie miała. Także jesienią. Wystarczy wspomnieć chociażby spotkania z Lechią Gdańsk, Piastem Gliwice czy Lechem Poznań. Gdyby nie pudła Ireneusza Jelenia, błędy sędziowskie czy niepotrzebne wślizgi Dariusza Pietrasiaka, punktów przed wiosną byłoby więcej, niż zaledwie „szóstka”. A w tym roku? Los też sporo zabrał… Gol życia Łukasza Gikiewicza w niemal wygranym meczu we Wrocławiu, pudło „Maliny” w niemal wygranym meczu z Polonią w Warszawie, strata „Łaty” w niemal wygranym meczu z Piastem… Można by dalej wymieniać. Ale, jak mawia Andrzej Strejlau: „suma szczęścia wynosi zero”, bo gdyby w niedzielę na Widzewie sędzia widział faul w polu karnym „Pietrasa”…

To już jednak historia. Z pięknym happy-endem. I wentylem bezpieczeństwa. Bo przecież Podbeskidzie utrzymało się sportowo i niepotrzebna była nawet zabrana Polonii licencja. Nikt w Bielsku-Białej nie musi się martwić, że komuś wpadnie do głowy doinwestowanie „trupa” ze stołecznego Muranowa. Drużyna skończyła na czternastym miejscu!

Pochwał i peanów dla Czesława Michniewicza i Roberta Demjana nasłuchaliśmy  się już sporo. To samo dotyczy prezesa Wojciecha Boreckiego i Grzegorza Więzika. Wiara do końca ich nie opuszczała i miała ona wpływ na „szatniowego ducha”. Im podziękowali już wszyscy. I wszędzie.

Ja dziś jednak chciałbym docenić ludzi z tzw. drugiego szeregu, albo – jak kto woli – drugiego planu, tych, którzy byli może mniej widoczni, ale bez których ta wszechobecna dziś radość nie byłaby możliwa. Zacznę od asystentów „Mourinho” Ryszarda „Telly’ego  Savalasa” Kłuska i Tomasza Świderskiego, którzy dla Michniewicza byli, jak wspomniany wyżej Strejlau i Jacek Gmoch dla świętej pamięci Trenera Tysiąclecia. Izaaka Stachowicza, najmłodszego trenera bramkarzy w naszej lidze, który był w stanie tak dobrze na końcówkę sezonu przygotować „seniora” Richarda Zajaca. Marka Mólla, najbardziej zaangażowanego, najsympatyczniejszego i znakomicie „czytającego grę” kierownika, jakiego obok Jarka Krzoski z Wisły miała polska liga. Marka Ociepkę i Pawła Wisłę, wkrótce – mam nadzieję – gwiazdę MMA – którzy byli w stanie utrzymać zespół przy życiu, zdrowiu i sile, mimo że kadra zespołu nie jest przecież tak liczna, jak w innych klubach. Doktora Roberta Gulewicza. Już sam emanujący z niego spokój wszelkie bóle i kontuzje był w stanie zniwelować.

„Pszczółkę” Marcina Wodeckiego, najbardziej pozytywną i uśmiechniętą twarz całego Podbeskidzia. Nie wierzyłem w ten transfer, jakbym zapomniał, że to mój krajan z Górnego Śląska, a w nas drzemie przecież nieprawdopodobna siła. Dziś posypuję głowę popiołem, bo ta jego cegiełka w utrzymaniu jest naprawdę duża. O kimś zapomniałem? Nie… Moja prywatna nagroda znajduje się w rękach Tomasza Górkiewicza. Wszyscy wiedzą za co. I mam na to świadków: w czwartkowej, polsatowej Multilidze powołałem go do reprezentacji! Serio! Gdyby nasza kadra miała jedenastu ludzi o podejściu Tomka, Brazylia byłaby już dziś pewna…

Zagalopowałem się? E tam. Brawo Górale! Ekstraklasa się wam należała!