Jak to zwykle bywa w przypadku, gdy tylko jedna z drużyn sięga po zwycięstwo – a to w stosunku 4:2 stało się udziałem bestwinian – trudno o satysfakcję obustronną. Rzecz mocno trywializując – punkty zgarnął ten zespół, który... był skuteczniejszy. – Pasjonat częściej znajdował się w posiadaniu piłki, ale wiele z tego nie wynikało, bo to już my odnotowaliśmy więcej strzałów. Klarowniejsze okazje stwarzaliśmy z kontry lub po stałych fragmentach gry – rozpoczyna poderbowy komentarz Sławomir Szymala, szkoleniowiec gospodarzy z Bestwiny.

Dodaje, że po wcześniejszych meczach z nikłym punktowym zyskiem w końcu jego podopieczni skutecznością „grzeszyli”. – Nikt długo nie chciał się otworzyć i pójść tym samym na wymianę ciosów. Były emocje, bo mecz toczył się „na styku”, ale i dobry poziom. Gdybyśmy nie wygrali odczuwalibyśmy niedosyt – zaznacza Szymala.

W zgodnej natomiast opinii trenerów dwubramkowe zwycięstwo nie oddaje tego, jak wyrównany mecz obejrzeli kibice w Bestwinie. – Remis byliśmy w stanie wyciągnąć i nikt nie mógłby czuć się skrzywdzony. O tym, że stało się inaczej przesądziły błędy indywidualne, których przydarzyło się nam zbyt dużo. Zwłaszcza w końcówce trochę derbowa stawka zespół sparaliżowała. Generalnie nasza gra była lepsza, aniżeli uzyskany wynik – mówi Artur Bieroński, szkoleniowiec dankowiczan, potwierdzając, że mimo upalnej aury kolejne beskidzkie derby w „okręgówce” mogły się podobać.