SportoweBeskidy.pl: Na początek zapytam cię o zdrowie. Z jaką kontuzja się zmagałeś i jak wyglądała twoja walka o powrót na boisko?

Maciej Łącki:
Podczas zeszłorocznego okresu przygotowawczego zerwałem więzadło krzyżowe w kolanie. Pierwszym, bardzo ważnym krokiem, była dobrze przeprowadzona operacja w marcu 2022 roku, a następnie proces rehabilitacji, który pomógł mi wrócić na boisko. Niestety, „naprawa” nogi po takim urazie nie należy do łatwych, więc siłą rzeczy spędziłem trochę czasu w gabinetach lekarskich. Na przełomie października i listopada wróciłem do lekkich treningów na trawie, a następnie rozpocząłem okres przygotowawczy w GKS-ie Radziechowy-Wieprz. Powrót do pełnej sprawności po takiej kontuzji nie dość, że zajmuje wiele czasu, to przede wszystkim pozostawia trwały ślad w psychice.

SportoweBeskidy.pl: Dlaczego zdecydowałeś się na powrót do GKS-u?

M.Ł.:
Na pewno dużą rolę odegrała tu osoba trenera Seweryna Kośca. Po drugie klub jest w gminie, w której mieszkam, więc dojazdy na treningi, jak i same zajęcie nie zajmują mi wiele czasu. GKS ma swoje ambicje sportowe, do tego mam możliwość gry na poziomie „okręgówki”. Inne opcje raczej nie wchodziły tutaj w grę.

SportoweBeskidy.pl: Jak ocenisz postawę swojego „nowego-starego” zespołu w okresie przygotowawczym?

M.Ł.:
Nie ma co ukrywać, drużyna prezentuje się bardzo solidnie, a kadra drużyny jest mocna i wyrównana. Każdy z zawodników wkłada w trening maksymalne zaangażowanie. Trenujemy 3 razy w tygodniu, a jeśli chodzi o frekwencję to również stoi ona na wysokim poziomie. Wyniki osiągane podczas sparingów są potwierdzeniem dobrej pracy wykonywanej na treningach.

SportoweBeskidy.pl: Zawodnik z taką renomą i do tego z kartą „na ręku” na pewno nie narzekał na brak ofert. Jakie kluby zabiegały o twój podpis?

M.Ł.:
Nie ukrywam, parę ofert się przewinęło, dostałem kilka propozycji. W Radziechowach trenowałem jednak już od listopada i już wtedy zdecydowałem, że dołączę do GKS-u. Dlatego też rozmów z innymi klubami nie prowadziłem.

SportoweBeskidy.pl: Przenieśmy się na niwę trenerską. Oprócz pracy z drużynami młodzieżowymi prowadzisz także Świt. Jak przebiegają przygotowania do rundy?

M.Ł.:
Treningi zaczęliśmy w lutym. Początkowo spotykaliśmy się w hali w Węgierskiej Górce i Cięcinie. Podstawą naszych przygotowań były też przyjacielskie „gierki” na orliku w Żywcu z Sołą. Od marca korzystamy z orlika w Węgierskiej Górce. Frekwencja na treningach jest bardzo dobra, na pewno chłopakom należą się słowa uznania. Paru zawodników przeniosło się do innych klubów, ale pozyskaliśmy też kilku innych, więc suma summarum kadra meczowa jest tak samo liczna, jak w rundzie jesiennej. Na pewno jesteśmy zmotywowani, aby poprawić swój dorobek punktowy z zeszłej rundy.

SportoweBeskidy.pl: Jakie są plusy i minusy łączenia pracy trenera z grą?

M.Ł.:
Minusem jest przede wszystkim duża ilość meczów w weekendy, co łączy się z wieloma godzinami, które musimy temu poświęcić. Po stronie plusów trzeba na pewno wymienić emocje, które towarzyszą ci przez dwa dni z jednej strony jako trenerowi, a z drugiej jako zawodnikowi. Są to różne doznania. Trzeba się tym cieszyć, ile tylko się da.

SportoweBeskidy.pl: Co daje vi większą satysfakcję – sukcesy piłkarskie czy szkoleniowe?

M.Ł.:
Szczerze mówiąc to jedno i drugie daje dużo satysfakcji. Jak każdy, kto choć raz grał w piłkę nożną, lubię zwyciężać jako zawodnik. W pracy szkoleniowej z dziećmi liczy się na razie ich dobra zabawa i rozwój. Aspekt obserwowania rozwoju młodych zawodników jest według mnie czynnikiem przeważającym, który gwarantuje największą satysfakcję trenerowi.

SportoweBeskidy.pl: Jakie cele stawiasz sobie na zbliżającą się rundę wiosenną jako zawodnik, a co chciałbyś osiągnąć jako trener?

M.Ł.
: Przede wszystkim chciałbym zakończyć rozgrywki bez kontuzji i pomóc drużynie jak tylko mogę w tym, by osiągnęła swoje cele. Nie jest tajemnicą, że moje granie jest regularnie hamowane przez urazy. Cel trenerski to uzyskanie jak najlepszych rezultatów z drużynami, które mam przyjemność prowadzić.