Marek Sokołowski w STREFIE WYWIADU: personalnie najlepsze Podbeskidzie w historii
W STREFIE WYWIADU zagościł piłkarz mający na swoim koncie dwa wicemistrzostwa Polski, dwa Puchary Polski oraz dwa Puchary Ligi wywalczone w barwach Groclinu Grodzisk Wielkopolski. Marek Sokołowski, bo o nim mowa, jako zawodnik: KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, Odry Wodzisław, wspomnianego Groclinu, warszawskiej Polonii oraz klubu, którego jest wychowankiem – Podbeskidzia Bielsko-Biała, zanotował ponad 250 spotkań w Ekstraklasie. Z popularnym "Sokołem", kapitanem "Górali", rozmawialiśmy m.in. o aspiracjach Podbeskidzia w trwającym sezonie, zakończeniu kariery oraz pracy w roli trenera młodych adeptów futbolu. SportoweBeskidy.pl: W ostatniej kolejce przerwaliście serię porażek. Po trzech przegranych meczach zremisowaliście ze Śląskiem Wrocław. Zdobyliście w tym spotkaniu punkt, a może straciliście dwa? Marek Sokołowski: Przed meczem zakładaliśmy grę o zwycięstwo, ale wobec boiskowych wydarzeń, przypomnę, że dwa razy goniliśmy wynik, ten remis nas zadowala. Aczkolwiek liczyliśmy na pełną pulę. Powinniśmy dłużej utrzymywać się przy piłce, kreować więcej sytuacji, nie ograniczać się do najprostszych środków, za pomocą których można się przedostać pod bramkę przeciwnika, takie były założenia.
SportoweBeskidy.pl: Po poprzedniej przerwie w rozgrywkach związanej z meczem reprezentacji obniżyliście loty. W czterech kolejkach zanotowaliście jeden remis i trzy porażki. Piłkarsko nie prezentujecie się najgorzej, ale punktów ostatnio nie zdobywacie. Z czego to wynika? M.S.: Na pewno zawodziła skuteczność. Przegraliśmy mecze, których przegrać nie musieliśmy, nie byliśmy dużo słabsi od rywali. Z Górnikiem Zabrze wypracowaliśmy sobie sporo sytuacji bramkowych, ale żadnej nie wykorzystaliśmy. W Białymstoku straciliśmy frajerskie gole, goniliśmy wynik, byliśmy blisko przynajmniej remisu. Natomiast mecz w Koroną był w naszym wykonaniu ewidentnie najsłabszym w tym sezonie, tak mi się wydaję. Przytrafił nam się dołek, z którego musimy wyjść. Liczyliśmy na przełamanie w meczu ze Śląskiem, wygrać się nie udało, ale nie przegraliśmy. Myślę, że to jest dobry prognostyk.
SportoweBeskidy.pl: Rozmawiamy w trakcie kolejnej przerwy na mecze naszej kadry. Macie czas, aby popracować nad mankamentami i wrócić do dyspozycji, którą prezentowaliście chociażby w spotkaniach z Legią Warszawa czy Ruchem Chorzów. M.S.: Zgadza się. Będziemy przez niespełna dwa tygodnie szukać optymalnej formy. Zagramy sparing z GKS-em Bełchatów, weźmiemy także udział w turnieju w Mielcu, prawdopodobnie nie w najsilniejszym składzie. Chcemy wznowić rozgrywki w możliwie najlepszy sposób. Zagramy u siebie z Górnikiem Łączna, musimy ten mecz wygrać za wszelką cenę.
SportoweBeskidy.pl: Sezon rozpoczęliście od dwóch pechowych porażek, potem wygraliście cztery z pięciu spotkań, jedno zremisowaliście. Po tej serii zajmowaliście czwarte miejsce w tabeli. Pojawiły się medialne spekulacje odnośnie walki o podium. Niewątpliwie mamy do czynienia z personalnie mocnym Podbeskidziem. Najmocniejszym w historii? Stać ten zespół na coś więcej, niż walkę o cel minimum, czyli grupę mistrzowską? M.S.: Niewątpliwie mamy do czynienia z personalnie najlepszym Podbeskidziem w historii. Mamy świadomość tego, że nasze zwycięstwa nie były dziełem przypadku. Musimy złapać ponownie właściwy rytm. Najbliższe mecze pokażą, czy jesteśmy drużyną, która może na dłużej zadomowić się w górnej części tabeli i powalczyć o coś więcej niż wspomniana grupa mistrzowska. Trzy, cztery spotkania mogą dać odpowiedź na to pytanie.
SportoweBeskidy.pl: Jak długo Marek Sokołowski będzie jeszcze biegał po ekstraklasowych murawach? M.S.: Moja przygoda z piłką pomału dobiega końca. Mam podpisany kontrakt do końca przyszłego sezonu, nie wiem, czy go wypełnię. To będzie zależało od zdrowia oraz tego, czy trener będzie Sokołowskiego potrzebował. Póki co czuję się dobrze. Pierwsze myśli o zakończeniu kariery się pojawiają, ale na podjecie konkretnej decyzji jest zdecydowanie za wcześnie. Chciałbym jeszcze zapisać się złotymi zgłoskami w historii Podbeskidzia. Liczę na dobry wynik w lidze i Pucharze Polski w tym sezonie.
SportoweBeskidy.pl: Przygodę z piłką rozpocząłeś w Bielsku-Białej. Karierę również zamierzasz tutaj zakończyć? Rozważasz możliwość gry dla innego klubu po zakończeniu tego sezonu? M.S.: Nie rozważam takiego rozwiązania, nigdzie się już nie wybieram. Karierę na pewno zakończę w Podbeskidziu.
SportoweBeskidy.pl: Jesteś zaangażowany w działalność bielskiego oddziału Football Academy. Można powiedzieć, że jesteś twarzą projektu, ale nie tylko. Pracujesz z młodymi adeptami futbolu jako trener. Wiążesz z tym swoją przyszłość? M.S.: Na pewno po zakończeniu kariery będę blisko piłki. Nie widzę siebie w roli trenera seniorów, nie mam takich aspiracji. Natomiast praca z dziećmi sprawia mi dużo radości. Szkółka Football Academy rozwija się bardzo dobrze, nie spodziewaliśmy się z Krystianem Gańczarczykim [menadżer szkółki – red.] tak dużego zainteresowania projektem. W naszej szkółce trenuje ponad 150 dzieciaków w wieku od 4 do 11 lat. Najliczniejsze grono stanowią sześciolatkowie i siedmiolatkowie. Zajęcia są dostosowane do wieku oraz stopnia zaawansowanie uczestników. Na tym etapie szkolenia najważniejsza jest dobra zabawa, piłka nożna ma sprawiać radość. Oczywiście im starsze dzieci, tym podczas zajęć pojawia się więcej elementów stricte piłkarskich związanych z techniką i koordynacją. Dzieci szybko się uczą, robią postępy, im wcześniej rozpoczną przygodę ze sportem, tym lepiej. Niekoniecznie z piłką nożną, aczkolwiek zachęcam do odwiedzenia naszego oddziału Football Academy.
SportoweBeskidy.pl: Jedną w większych imprez, którą organizujecie jako Football Academy wspólnie z gminą Bielsko-Biała i BBOSiR-em jest „Przedszkoliada”. Jesienna edycja turnieju dla przedszkolaków odbyła się w minioną niedzielę. M.S.: Ponad 200 uczestników "Przedszkoliady" to już jest standard. Dzieci dobrze się bawiły, a to jest w tej inicjatywie najważniejsze. Hala był przygotowana perfekcyjnie, dopisali rodzice, którzy przeżywali mecze z udziałem swoich pociech. Świetna impreza, podczas której cały czas coś się działo. Punktem głównym był turniej, były konkursy, zabawy. Na koniec medale i dyplomy dla wszystkich małych piłkarzy.
SportoweBeskidy.pl: Kariera sportowca usłana jest wzlotami i upadkami. Potrafisz wskazać najtrudniejszy moment swojej kariery? M.S.: Był taki okres tutaj w Bielsku. Praktycznie przez całą rundę nie potrafiliśmy wygrać meczu, mieliśmy na koncie sześć punktów. Widmo spadku zaglądało w oczy, zastanawiałem się wtedy, co będzie dalej. Wróciłem do Podbeskidzia, wywalczyliśmy historyczny awans, a kilka miesięcy później spadek był realnym zagrożeniem. Nie wiedzieliśmy czy uda nam się utrzymać, to był trudny okres. Na szczęście zdecydowanie częściej przeżywałem radosne chwile.
SportoweBeskidy.pl: Rok później scenariusz się powtórzył. M.S.: Tak, ale wtedy wiedzieliśmy, że wszystko jest w naszych nogach i głowach, że pozostanie w lidze po słabej rundzie jesiennej jest realne. Zajęliśmy na koniec sezonu najwyższe miejsce w historii klubu, zakończyliśmy rozgrywki na dziesiątym miejscu. Można powiedzieć, że rok wcześniej zebraliśmy cenne doświadczenie.
SportoweBeskidy.pl: Wracając do chwil radosnych, o których wspomniałeś. Te związane są przede wszystkim z występami w Groclinie. M.S.: Zgadza się. Zdobyliśmy wtedy dwa wicemistrzostwa, dwa Puchary Polski. Medale i pamiątki zostały, miłe wspomnienia również. Fajnie byłoby powtórzyć taki sukces z Podbeskidziem. Na pewno jest na to szansa.
SportoweBeskidy.pl: Myślałeś kiedyś o wyjeździe za granicę? M.S.: Był w mojej karierze epizod związany z wyjazdem. Grając w Bielsku, razem z Grześkiem Więzikiem byłem na testach w klubie z II Bundesligi z Unterhaching. Zapytanie ze strony niemieckiego klubu pojawiło się, ale zostałem zawodnikiem Odry Wodzisław, działacze z Wodzisławia postawili zaporową cenę. Potem nie miałem konkretnych ofert zza granicy.
SportoweBeskidy.pl: Współpracowałeś w trakcie kariery z wieloma trenerami. Który odcisnął na tobie swoje piętno, którego wspominasz w sposób szczególny? M.S.: Trenerów miałem wielu. W samej Polonii, w której spędziłem dwa i pół roku chyba dziesięciu. Jeden z nich, Jose Maria Bakero, zrobił na mnie duże wrażenie. Emanowała od niego pewność siebie, przy tym, jego sposób bycia był nietuzinkowy, podobnie jak podejście do roli trenera. Wprowadził do szatni, do zespołu coś, czego nie spotkałem u innych szkoleniowców. Bakero stawiał na „luz”, atmosfera była bardzo luźna, nie było presji. Zdarzało nam się dwa dni przed meczem organizować zespołowego grilla. Przed meczami mieliśmy mieć czyste głowy, czuć głód piłki. Szkoda, że bariera językowa była duża. Tłumacz nigdy nie odda emocji mówcy. Polscy trenerzy mają swój warsztat, swoją filozofię, ale są do siebie w wielu aspektach podobni. Bakero był zupełnie inny. Dużo zawdzięczam Wojciechowi Boreckiemu, który kształtował mnie jako młodego zawodnika. Pamiętam, że w systemie 3-5-2 grałem bocznego pomocnika. Biegałem praktycznie bez przerwy, sto metrów do przodu, sto do tyłu, wydolność została. Borecki wprowadzał mnie w świat zawodowego futbolu.
SportoweBeskidy.pl: Dziękuję za rozmowę. M.S.: Dziękuję.