SportoweBeskidy.pl: Spójnia Landek wicemistrzem IV ligi śląskiej, grupy 2 – kto by się takiego scenariusza spodziewał?

Mateusz Wrana:
Nie czarujmy się – myślę, że nikt przed sezonem takiego miejsca w tabeli nie zakładał. Przewidywano raczej, że będziemy jedną z pierwszych drużyn do spadku, co było oceną wynikającą choćby z bardzo trudnego sezonu wcześniejszego, ale i faktu reorganizacji rozgrywek na IV-ligowym szczeblu.

SportoweBeskidy.pl: Ale już na półmetku zmagań, gdy plasowaliście się na podium stawki, można było chyba przypuszczać, że będzie dobrze?

M.W.:
Jesienią udowodniliśmy, że w drużynie jest spory potencjał, ale doskonale wiemy, jak przebiegała runda rewanżowa. Na mniej więcej 3-4 kolejki przed końcem sezonu rozmawialiśmy i dywagowaliśmy po którymś z meczów, jaka ilość punktów da ostatecznie utrzymanie. Byliśmy wtedy na podium i nie mogliśmy czuć się w pełni bezpiecznie! Jasne, że wyniki poszczególnych meczów musiałyby się poukładać wyjątkowo niefartownie, ale fakt jest taki, że był to strasznie dziwny sezon. Zamiast skupić się na rywalizacji w czołówce, do której przecież przynależeliśmy przez prawie całą ligę, spoglądaliśmy jednak również w dół tabeli.

SportoweBeskidy.pl: Tak liczna grupa spadających drużyn z ligi to chyba średnio korzystny układ?

M.W.:
Owszem, ale kiedyś Śląski Związek Piłki Nożnej musiał tej reorganizacji dokonać. Patrząc na to z drugiej strony można stwierdzić, że liga była do samego końca bardzo ciekawa i każdy zespół praktycznie o coś walczył, a to już pozytywne. W nowej IV lidze będzie mniej drużyn i samo założenie – podniesienie poziomu sportowego rozgrywek – jest skądinąd słuszne. Nie można moim zdaniem pominąć oczywiście innych kwestii. Wszyscy nerwowo liczyli punkty, co jeszcze bardziej tyczy się zespołów ciągle będących na granicy utrzymania. W trenerach i podejmowanych przez nich decyzjach było mniej odwagi, bo każdy chciał mieć wynik i czasem trzeba było najzwyczajniej rozstać się z takim piłkarskim DNA. Było momentami nerwowo, nawet u nas, czyli – przypomnę – u wicemistrza ligi, który kończy rozgrywki dużym sukcesem. Zresztą jako zespół walczący o awans długo wymieniano Gwarka Ornontowice, gdzie w trakcie wiosny dla ratowania sezonu zmieniono nawet trenera po kilku mniej udanych meczach.

SportoweBeskidy.pl: Posada Mateusza Wrany wisiała na włosku?

M.W.:
Tak, nie uniknęliśmy „nerwówki”. Po 5-6 kolejkach na wiosnę nasze cele musiały ulec zmianie. Nie można było mówić o atakowaniu pozycji lidera i uprzykrzaniu życia rezerwom Podbeskidzia Bielsko-Biała i Polonii Łaziska Górne, bo nie punktowaliśmy tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Zakładaliśmy średnią zdobywania 10 punktów na 15 możliwych i wtedy sytuacja byłaby w jakimś sensie komfortowa. Był moment, że ścisłą czołówkę musieliśmy jednak gonić.

SportoweBeskidy.pl: Przyznam – i nie była to odosobniona opinia – że informacja o łączeniu pracy głównego trenera w Landeku i równocześnie w sztabie II-ligowego GKS-u Jastrzębie była zaskakująca. Po wspomnianych kilku wiosennych spotkaniach można było odnieść nieodparte wrażenie, że to nie może się udać...

M.W.:
Z perspektywy zakończonego sezonu mogę powiedzieć, że bardzo mocno obciążało mnie to psychicznie i nie było łatwo skupić się na obu wyzwaniach. Ciężko być tu i tu na 100 procent. Tym bardziej, że w szalonym sezonie grało się w jednym i drugim przypadku o coś konkretnego. W Landeku zanosiło się na walkę o mistrza, z kolei w Jastrzębiu rywalizowaliśmy o uniknięcie degradacji. Oba projekty też mocno pochłaniały czas. Jakoś tak jest w tym trenerskim życiu, że nakładamy na siebie presję, choć warto mieć z tyłu głowy, że są w życiu ważniejsze rzeczy.

SportoweBeskidy.pl: Finalnie wszystko udało się połączyć w realizację celów, ale może właśnie stwierdzenie „udało się” jest tu najbardziej trafione?

M.W.:
A może jednak bardziej na to mimo wszystkich perturbacji zapracowaliśmy? Wysiłek został włożony naprawdę spory i tego aspektu nie można pominąć. Udać się może wygrać jakiś mecz, tymczasem my w Landeku w całym sezonie zanotowaliśmy aż 17 zwycięstw, w tym te najważniejsze, gdy sytuacja wymagała na wiosnę punktowania.

SportoweBeskidy.pl: Pogodzenie obowiązków w dwóch miejscach na dłuższą metę nie jest możliwe. Wiemy już, że w nowym sezonie trenerem Spójni nie będziesz...

M.W.:
To cenna nauka dla każdego trenera, ale i prezesa również. Ze swojej strony chciałbym podziękować, że w obu klubach dano mi możliwość dokończenia tego, co się rozpoczęło i do czego się zobowiązało przy niełatwych negocjacjach na przełomie roku. Fajne to i miłe, że ciśnienie wytrzymano, bo w piłce różnie z tym jak wiadomo bywa. Przeważył w mojej opinii zdrowy rozsądek. Rzeczywiście to koniec mojej pracy w Landeku. Jeszcze w ubiegłym tygodniu były pytania, rozmowy, gdy już wiedzieliśmy, że zakończymy rozgrywki na podium. To jedyne sensowne rozwiązanie. Ubolewam nad tym, ale los trenerski taki jest.

SportoweBeskidy.pl: Pokrzywdzonej strony chyba jednak w tym wszystkim nie ma?

M.W.:
Też tak uważam. Wychodzę z jednego projektu i zostawiam drużynę na miejscu wicemistrza silnej ligi. Mam nadzieję, że to zmobilizuje prezesów Spójni i wykorzystają ten moment, żeby pójść dalej w przód jako cały klub. Tego życzę, bo zaangażowanie ze strony prezesów w Landeku jest ogromne. Byłem w kilku innych klubach i nie wszędzie tak bywało, że danego słowa dotrzymywano, a żadne dziwne sytuacje nie miały miejsca. Bielski podokręg nie będzie miał zbyt wielu przedstawicieli w nowym sezonie IV ligi, więc Spójnia Landek to jedna z wizytówek regionu. Klub ma możliwości i fajnie byłoby, aby próba forsowania bram III ligi – a nie są to aspiracje na wyrost – okazała się skuteczna. Byłaby to wielka sprawa. A w moim przypadku – 100 procent dla Jastrzębia!