
Mecz rzutów karnych
Trzy z czterech bramek, które padły w meczu MKS-u Lędziny z Czarnymi Jaworze były następstwem rzutów karnych. Więcej "łupów" finalnie zebrał MKS.
Pierwsza połowa była bardzo udana w wykonaniu jaworzan. Czarni bez żadnych kompleksów zagrali na tle wyżej notowanego rywala, a w parze z tym poszły sytuacje strzeleckie. Bardzo aktywny był Janusz Cyran, z linii pola karnego uderzał Filip Gawlak, swoją próbę odnotował także Dariusz Sierota. Jeśli chodzi o "konkrety", to w tej kwestii było po równo. W 20. minucie Dawid Pułtorak wykorzystał sytuację sam na sam, z kolei 10. minut później Czarni doprowadzili do remisu, po tym jak Krystian Makowski celnie uderzył z 11. metrów. Rzut karny był następstwem zagrania ręką przez gracza MKS-u.
O ile za premierową odsłonę jaworzanom należały się słowa pochwały, tak za drugą... niekoniecznie. Obraz gry się zmienił. Czarni szukali prostszych środków, aby złamać nisko ustawioną obronę MKS-u i to im się nie powiodło. A wręcz przeciwnie. W 60. minucie Mateusz Śliwa wyprowadził gospodarzy na prowadzenie, po wyegzekwowaniu rzutu karnego za granie ręką. Niespełna kwadrans później Śliwa znów podszedł do karnego, tym razem po faulu Gawlaka, i ponownie się nie pomylił.
- Wbrew pozorom nie był to agresywny mecz. Rzuty karne wynikały z błędów indywidualnych. Zagraliśmy dobrą pierwszą połowę, dlatego jest pewien niedosyt. Szkoda, że po przerwie zmienił się obraz naszego grania, bo mogliśmy - a nawet powinniśmy - pokusić się o coś więcej - zauważa Tomasz Wuwer, trener Czarnych.