Victoria ma za sobą udaną kampanię ligową. Zameldowała się w trakcie rundy wiosennej nawet na samym szczycie tabeli i niemal do ostatniej kolejki rywalizowała o mistrzowski tytuł. Odejście szkoleniowca odbywa się więc przy bardzo sprzyjającym scenariuszu osiągnięcia naprawdę dobrego wyniku. – Lepiej w zasadzie nie można było sobie tego wyobrazić. Wykonaliśmy w moim odczuciu „maksa”. Pamiętam, jak jesienią przekomarzaliśmy się, że celujemy w „TOP 3”, a jest nawet „TOP 2”, więc to zdecydowanie wynik, który brałbym przed sezonem w ciemno – mówi nam Jakub Mrozik, dowodzący z trenerskiej ławki poczynaniami piłkarzy z Hażlacha w sezonie 2024/2025.

Jak przekonuje, Victoria miała w ligowej stawce swoje atuty, którymi skutecznie przeciwstawiała się rywalom. – Będą ten zespół wspominał jako młody, ambitny, z fajną szatnią i zawodnikami znającymi się dłużej, a dzięki temu potrafiącymi się ze sobą dogadywać. Z drugiej strony kadra była wąska i miałem świadomość, że na awans gdzieś tam może braknąć. Były mecze, że poza bramkarzem, właściwie nie miałem za bardzo możliwości dokonywania roszad w składzie – opowiada Mrozik i dodaje, że decyzję o rezygnacji z dalszego prowadzenia Victorii podjął z myślą o dalszym rozwoju osobistym: – Dobrze to nam funkcjonowało i zawsze jest ciężko zostawić coś, w co się mocno angażowało. Zamierzam wrócić jednak na szczebel centralny. Miałem już taką propozycję zimą, ale wtedy odpuściłem, bo w Hażlachu, ale i czeskiej Karwinie obiecałem zostać do końca sezonu. Trzeba natomiast iść dalej.

Wobec rezultatu po części „ponad stan” w zakończonym już sezonie, trudne zadanie czeka Damiana Szczęsnego w roli następcy. – Odszedł z drużyny Jakub Kałka, który nawet nie będąc w regularnym treningu stanowił ważne ogniwo defensywy. Słyszałem, że przerwę zamierza sobie zrobić Dawid Okraska, którego wartość piłkarską znamy doskonale. Życzę nowemu trenerowi powodzenia, choć niewątpliwie staje po tak udanym sezonie przed dużym wyzwaniem – nadmienia nasz rozmówca.

– Gdybym miał mu coś doradzić, to zostawić doświadczenie z dużych boisk – bo przecież wiemy, że bagaż z kariery zawodniczej ma bardzo pokaźny – w taki sposób, aby dawać drużynie ekstra rzeczy, ale nie zabijać na siłę profesjonalizmem. Trzeba zrozumieć ludzi, z którymi się pracuje i sam przez to przechodziłem. Trafiłem do Hażlacha po pracy w Polskim Związku Piłki Nożnej i stanowisku dyrektorskim w Stomilu Olsztyn, równolegle pracowałem w Czechach, gdzie mieliśmy po 6-7 jednostek treningowych w tygodniu, była presja na wyniki i dawało się z siebie za każdym razem wszystko. Tu konieczne było zrobienie czegoś w rodzaju kroku w tył, aby znaleźć w sobie umiejętność jak najlepszego funkcjonowania w danym środowisku, co dziś traktuję jako swój rozwój indywidualny. Musiał być więc czas na trening i realizowanie pewnych założeń, ale równocześnie na luzowanie i uśmiechy, bo ci zawodnicy tego potrzebowali – podsumowuje były już trener wicemistrza „okręgówki”.