Od 2009 roku Tomasz Michalak działał w skoczowskim klubie – najpierw jako jego wiceprezes, a później sternik. Z racji wyboru na kolejną kadencję radnego Rady Miejskiej Skoczowa, funkcji prezesa pełnić dalej nie może. To dobry moment na dokonanie krótkiego podsumowania ostatnich lat Beskidu i wskazania nadchodzących wyzwań...

SportoweBeskidy.pl: Okres twojej obecności w Beskidzie Skoczów, najpierw jako wiceprezes, a ostatnio prezes, dobiegł końca. Co z tych lat minionych wskazałbyś za największe osiągnięcie?

Tomasz Michalak:
Za sukces uznałbym na pewno same początki Beskidu Skoczów w nowej odsłonie w roku 2009. Sezon w III lidze drużyna wówczas dograła, ale zawodnicy mieli karty do swojej dyspozycji. My musieliśmy tymczasem poradzić sobie w ekspresowym tempie ze zbudowaniem drużyny, która przystąpiłaby do rozgrywek od najniższego szczebla. Nie było w zasadzie niczego, ale zebraliśmy się w mocnym składzie ludzi, którym dobro Beskidu leżało na sercu i efekt jest taki, że do dziś ten klub istnieje jako marka w regionie. Potem były różne losy, ale przede wszystkim – co chciałbym zapamiętać najbardziej – awanse na kolejne szczeble rozgrywkowe, aż po IV ligę.

SportoweBeskidy.pl: Były też momenty trudniejsze i mniej pozytywne...

T.M.:
To prawda. Zwłaszcza bardzo ciężki czas pandemii. Ani rozgrywki nie poszły nam tak, jak powinny, a i drużyna się posypała. Zrezygnowaliśmy wtedy z gry na poziomie IV-ligowym, bo innego wyjścia nie było, ale pozbieraliśmy się także w tej sytuacji, a teraz – mam takie przekonanie – klub zmierza we właściwym kierunku. W pierwszej drużynie są zawodnicy mocno związani z Beskidem, coraz więcej pojawia się młodzieży, więc jest na czym budować przyszłość. W ramach akademii trenuje ponad 150 młodych piłkarzy, a ich wychowanie w kontekście późniejszego dołączania do drużyny seniorów ma ogromne znaczenie, bo w regionie Śląska Cieszyńskiego problem z zawodnikami jest odczuwalny.

SportoweBeskidy.pl: Widzisz klub ze Skoczowa ponownie w IV lidze? Bo obecnie to już naprawdę dość znaczące wyzwanie.

T.M.:
Nie ukrywam, że jest to sportowe marzenie, aby Beskid powrócił na należne mu miejsce, bo Skoczów IV ligę mieć powinien. Szkoda trochę „zawalonej” jesieni, bo rzadko zdarza się, aby u siebie wygrywać mecz za meczem, a na wyjazdach wręcz odwrotnie wszystko przegrywać. To niezrozumiałe nawet dla kogoś, kto już trochę lat przy piłce funkcjonuje. W Puńcowie na starcie wiosny nastąpiło moim zdaniem wyczekiwane przełamanie. Faktem jest, że w tym sezonie o awans będzie bardzo ciężko, ale trzeba stawiać sobie ambitne cele.

SportoweBeskidy.pl: Na czym budować optymizm, że nie dojdzie powtórnie do jakiegoś załamania i zawirowań?

T.M.:
Jest w klubie przede wszystkim nowy zarząd. Ważne, że nie brakuje w nim młodych ludzi, którym naprawdę chce się działać, a to podstawa do czegokolwiek. Widzę, że pojawiają się też sukcesywnie sponsorzy wspierający klub, prowadzonych jest dużo rozmów w tym kierunku. Nie oszukujmy się, finansowo nie zawsze jest łatwo i potrzeba trochę wysiłku włożyć, aby to wszystko odpowiednio poukładać, a wraz z grą w IV lidze wydatki rosną.

SportoweBeskidy.pl: A problemy z infrastrukturą?

T.M.:
Nie ma co ukrywać, że taki problem rzeczywiście jest. Mamy w samym tylko Skoczowie, prócz Beskidu, szkółkę Lukam czy klub kobiecy. Do dyspozycji jest powiększony orlik na Górnym Borze, ale wszyscy chcą tam właśnie trenować. Na stadionie, na którym Beskid rozgrywa swoje mecze, dbamy o płytę boiska, co czyni obiekt niedostępnym pod tak liczne grupy treningowe. Dążymy z władzami miasta do tego, aby poszukać miejsca na budowę boiska ze sztuczną nawierzchnią, natomiast w Skoczowie nie za bardzo taki teren jest. Nie ustajemy jednak w wysiłkach, aby boisko pełnowymiarowe powstało, bo to pilna potrzeba aktywnego na terenie gminy środowiska piłkarskiego.

SportoweBeskidy.pl: Czy kłopoty z piłkarską infrastrukturą – patrząc już z twojej perspektywy wiceprezesa Podokręgu Skoczów – są największą obecnie bolączką?

T.M.:
Dostrzegam też niestety inny poważny problem. W Skoczowie akurat działaczy nie brakuje. W czerwcu powołany został 9-osobowy zarząd, który uszczuplił się z racji wyboru Joli Wojaczek i mojej osoby na radnych. Na wsiach już tak kolorowo nie jest. Zwłaszcza tam, gdzie społecznicy zostali radnymi i w myśl przepisów funkcji w klubach pełnić nie mogą. Szkoda, że tak jest, bo mówimy o ludziach, którzy wkładają całe swoje serce w działalność klubów, a ta z kolei opiera się właśnie na nich. W mniejszych środowiskach młodych osób poświęcających prywatny czas dla klubów piłkarskich bardzo brakuje.