Specjalnie dla naszego portalu alpejczyk ze Szczyrku Maciej Bydliński relacjonuje przebieg przygotowań do nowego sezonu. Zimowe szlify odbywają się w pięknej scenerii Antypodów.

– Po trzech tygodniach pobytu na antypodach śmiało mogę stwierdzić, iż szczęście nas nie opuszcza. Zima w Nowej Zelandii w tym roku jest słaba pod względem śniegu. W większości kurortów narciarskich przez ten czas zawodnicy narzekali na występujące na trasie kamienie i niezbyt dopisująca w słońce pogodę. W Round Hill, gdzie znaleźliśmy się od początku obozu, panowały świetne warunki atmosferyczne i śniegowe – mówi nam Maciej Bydliński, najlepszy polski alpejczyk. – Wykonaliśmy treningi od jazdy luźnej z ćwiczeniami po „gliding”, super gigant oraz masę pracy w gigancie i slalomie. Wszystko to odbywało się w niespotykanym na stoku spokoju i ładzie. Przyjeżdżają trzy kadry narodowe USA, dwie grupy z Kanady i my. Dzielimy się na grupy w zależności, kto i co chce jeździć. Po czym niewielki, ale wystarczający ośrodek jest zapełniony tylko zawodnikami. Zwracając w tym roku więcej uwagi na konkurencję slalomu wierzę, że uda mi się ją znacznie poprawić i przenieść jazdę z treningu na zawody. Próbuję znaleźć swoją centralną pozycję, która pozwoli mi w podświadomy sposób przejeżdżać w szybkim i wyrównanym tempie trudne trasy Pucharu Świata – dodaje szczyrkowianin.

– Drugą część treningów podczas zgrupowania w Nowej Zelandii, spędziliśmy w Mt. Hutt na konkurencjach szybkościowych. Organizacja treningu speed-event na bardzo wysokim poziomie. Jeździliśmy wspólnie z pierwszą kadrą Kanady kobiet i było to odczuwalne. Trasa super giganta, o której można tylko pomarzyć w tym okresie, stała się faktem. Podczas treningu rozstawionych 8-10 trenerów, serwismenów pracujących, wymalowane linie, jak na zawodach, trasa odgrodzona włącznie z materacami ochronnymi. Delikatny skok i wszystkie przejazdy kręcone na video. Każdy przejazd na maksimum na mocno podkręconej trasie, ewidentnie ustawienie kobiece, aż ciężkie do wyrobienia się na wirażach. Odpowiadało nam to bardzo, gdyż nie raz na zawodach można spotkać się z takowymi niespodziankami, a na długich nartach o promieniu 45 metrów to nie lada gratka, a jeździć trzeba wszystko. Potrenowaliśmy i gigant również. Tu większy akcent poszedł w kierunku wytrzymałości, bo trasę o długości 61 bramek gigantowych w zawodniczym tempie, pokonywaną siedmiokrotnie jednego dnia, dało się odczuć wielkim zmęczeniem. Wychodzi na to, że trening jak marzenie przed zbliżającymi się Igrzyskami w Soczi. Kończąc okres treningów, które nas mocno zmęczyły z powodu ilości przejechanych kilometrów, rozpoczynamy czas startów w Pucharze Kontynentalnym Australii i Nowej Zelandii – kończy relację z pobytu Maciej Bydliński.