Trzy punkty na inaugurację 2014 roku zdobyte. I to kosztem głównego rywala w walce o utrzymanie. Owszem, po więcej niż problematycznym rzucie karnym ale… Takie rzeczy przecież w piłce się zdarzają. Następnym razem ktoś może błędną decyzją skrzywdzić bielską drużynę. Jak mówi Andrzej Strejlau: „bilans szczęścia równa się zero”. W piątek fart był przy Podbeskidziu. A może i opatrzność. Msza święta w przeddzień meczu była pewnie autorskim pomysłem Leszka Ojrzyńskiego, ale jak najbardziej trafnym. Wiara czyni cuda.

iwanow_big

Styl gry zespołu nie uległ specjalnym przeobrażeniom. Choć ustawienie personalne już tak. Trener chciał poprawić „jakość” i zdecydował się na dość ciekawy i odważny wariant w środku pola, tym bardziej, że z Widzewem u siebie należało atakować. Zrezygnował z będącego „pod formą” w ostatnich dniach okresu przygotowawczego Antona Slobodę i przed Dariuszem Łatką ustawił bardziej ofensywnego Macieja Iwańskiego, a za napastnikiem Sebastiana Bartlewskiego, który miał być łącznikiem między linią pomocy a napastnikiem. „Nitki” jednak nie zostały ze sobą zbyt właściwie powiązane. Za dużo było niecelnych podań, za dużo strat, za dużo chaosu i pośpiechu, a za mało współpracy i rozegrania między zawodnikami środka pola. Widzew momentami właśnie środkiem dość łatwo przedostawał się pod pole karne Richarda Zajaca. Dariusz Pietrasiak też musi podziękować losowi, że po jego stracie w „szesnastce” na bramkę uderzał Marek Wasiluk, a nie ktoś inny, bo byłoby 0-1… Piłkarsko to Widzew momentami wyglądał zdecydowanie lepiej. W przerwie trzeba było reagować.

Dariusz Kołodziej dał zaskakująco dobrą zmianę, jedna z jego centr o mały włos nie przyniosła gola. Pomógł zespołowi w newralgicznej strefie boiska. Ale czy jest to rozwiązanie na dłużej? Trudno powiedzieć. Bartlewski na razie nie złapał „chemii” z „Ajwenem”. Maciej też jeszcze nie jest prawdziwym liderem zespołu. Stałe fragmenty ciągle są jego mocną stroną, ale w grze widać, jak długo musiał pauzować.

Inna sprawa, że dla dobrej gry drugiej linii potrzebne jest także wsparcie najbardziej wysuniętego zawodnika. Charles Nwaogu nie jest napastnikiem, który jest stworzony do gry kombinacyjnej i piłki nie przetrzyma. Poszarpie, powalczy, ale wiadomo, zagrał tylko dlatego, że Janowi Blażkowi przyplątało się zapalenie oka. Nigeryjczyk przyda się w roli jokera i może na wyjazdach, kiedy trzeba będzie kontrować. Cudów jednak od kogoś, kto jesienią nie „robił szału” w jednym z najgorszych zespołów I ligi nie można oczekiwać. Wejście Piotra Malinowskiego na „szpicę” niewiele w kwestii gry zmieniło.

Czapki z głów przed Markiem Sokołowskim. To on zespół napędzał. Jestem pod wrażeniem jak „Soker” wygląda. Biegowo, piłkarsko, pod każdym względem. Wywalczył mnóstwo rzutów wolnych, był nie do zatrzymania. W ogóle prawa strona wyglądała dość solidnie. Tomasz Górkiewicz zamknął swoją strefę dość szczelnie, a jak go brakowało asekurował to miejsce Dariusz Łatka. W Białymstoku za niespełna tydzień będzie go brakować. Jakby jeszcze wypadł Bartłomiej Konieczny sytuacja zrobi się nieciekawa. Może zatem w niedzielę znów trzeba zajrzeć do kościoła? Podziękować za Widzew i prosić o więcej. Walka o utrzymanie zaczęła się w Bielsku-Białej dobrze, ale trwać będzie jeszcze długo. Może nawet do 1 czerwca.