Piotr Szymura w STREFIE WYWIADU: Decyzja o zakończeniu kariery jest przemyślana
Kolejny gość naszej wtorkowej STREFY WYWIADU w wieku niespełna 32 lat postanowił zakończyć karierę. Sięgał po medale mistrzostw Polski, po Puchar Polski, grał w Lidze Mistrzów, grał w reprezentacji Polski. Piotr Szymura, bo o nim mowa, od początku istnienia Beskidzkiego Towarzystwa Sportowego Rekord Bielsko-Biała (wcześniej Lipnik) jest z nim związany. Po zakończeniu kariery nadal będzie. Z byłym już kapitanem futsalowego zespołu rozmawiał Krzysztof Biłka.
SportoweBeskidy.pl: W zakończonym sezonie wywalczyliście brązowe medale, dotarliście także do finału Pucharu Polski. Taki wynik większość zespołów naszej Futsal Ekstraklasy brałaby w ciemno. Jak ty, po opadnięciu emocji, oceniasz minione rozgrywki? Piotr Szymura: Ocena na pewno nie może być jednowymiarowa, ten brąz ma wiele odcieni. Jako Rekord do rywalizacji w Ekstraklasie zawsze podchodziliśmy z pokorą. Tak naprawdę nasze oczekiwania wzrosły po sezonie 2013/2014, w którym wywalczyliśmy mistrzostwo. Przed każdym kolejnym za cel stawialiśmy sobie grę o złoto. Wcześniej tak nie było, wiedzieliśmy, że nie jesteśmy gotowi na walkę o najwyższe cele. Dlatego poprzednie brązowe medale, wywalczone przed mistrzostwem polski, były przyjmowane w klubie z entuzjazmem. Natomiast zeszłoroczny brąz i brąz zdobyty w zakończonym niedawno sezonie oznacza jedno, nie zrealizowaliśmy założonego celu. Oczywiście to jest sport, a w sporcie niczego nie można zaplanować. Zakończony sezon pokazał nam to dobitnie. Różne, czasami nie do końca zależne od nas sytuacje miały wpływ na wynik końcowy. Mam na myśli m. in. prześladujące nas kontuzje. Do dziś mam także przed oczami niesłusznie nieuznaną bramkę w Szczecinie zdobytą przez Bartka Nawrata. To wszystko złożyło się na taki, a nie inny efekt końcowy. To jest jeden odcień brązu. Oceniając sezon z innej perspektywy, mianowicie biorąc pod uwagę feralną końcówkę rozgrywek, liczne kontuzje, walkę, podczas której dosłownie byliśmy wykrwawieni, ten medal smakuje lepiej niż ten sprzed roku. Rok temu niedosyt był dużo większy. Teraz po porażce z Gattą i serii kontuzji czuliśmy, że jeśli wywalczymy medal, to odniesiemy sukces. Mimo wszystko w tle pozostaje jednak brak realizacji głównego celu.
SportoweBeskidy.pl: W połowie sezonu zapowiedziałeś zakończenie kariery. Decyzję podtrzymujesz? P.Sz.: Podtrzymuję. Różne osoby mnie o to pytają. Tak naprawdę decyzję podjąłem rok temu, a nawet półtora roku temu, dlatego jest ona przemyślana. Nie ukrywam, że jest to decyzja trudna, ponieważ czuję się na siłach, aby dalej grać. Rezygnuję ze względu na aspekty pozasportowe, które mocno mnie angażują. Długo futsal był na pierwszym miejscu, ale w pewnym momencie zrozumiałem, że na tym poziomie nie jestem w stanie nadal wszystkiego łączyć. Muszę powiedzieć koniec.
SportoweBeskidy.pl: Zdobyłeś w swojej karierze kilka medali mistrzostw Polski, w tym ten z najcenniejszego kruszcu, wznosiłeś w górę trofeum za wygranie Pucharu Polski, grałeś w reprezentacji Polski. Czujesz się spełniony jako sportowiec wieszając buty na popularny kołek w tak młodym wieku? P.Sz.: I tak i nie. Nigdy nie wstydziłem się tego i nie mają z tym nic wspólnego koligacje rodzinne, że jestem kibicem Rekordu. Byłem nim od dziecka, tak jak ktoś, kto od małego kibicuje na przykład Barcelonie. Byłem zachwycony polskimi futsalistami, futsal był dla mnie dyscypliną numer jeden. Marzyłem jako dziecko o grze dla Rekordu, to marzenie się spełniło. Marzyłem o grze w reprezentacji, ale nie wierzyłem w to, że się uda. Tacy zawodnicy jak Andrzej Szłapa czy Robert Dąbrowski byli dla mnie nieosiągalni. Oceniając moją karierę z tej perspektywy mogę powiedzieć, że jestem spełnionym sportowcem, że zrealizowałem swoje dziecięce marzenia. Ciesze się bardzo, że ostatni okres, okres po powrocie do Ekstraklasy, to były tłuste lata. Zdobyłem z drużyną medale, w tym złoty, graliśmy w Lidze Mistrzów. Ze względu na te sukcesy czuję wspomniane spełnienie, ale stać mnie było na więcej, na lepszą grę. W pewnych momentach życia mogłem zrobić więcej. Był taki okres, w którym wyjechałem na studia. Nie mogłem wtedy trenować tyle, ile powinienem, a to był czas świetny rozwojowo. Patrząc jeszcze z innej perspektywy na całą piłkarską przygodę pamiętam, że sezon, w którym wywalczyliśmy awans do ekstraklasy rozpoczynaliśmy od ostatniego miejsca w tabeli I ligi. Powoli budowaliśmy drużynę i to zaprowadziło nas na tron mistrzowski i 23. miejsce w rankingu europejskich klubów. Byłem częścią tego projektu na wszystkich jego etapach – w tym aspekcie czuje dużą satysfakcję i spełnienie.
SportoweBeskidy.pl: Wspomniałeś, że od dziecka interesowałeś się futsalem. Nie miałeś zatem dylematu, którą dyscyplinę wybrać, gdy pojawił się odgórny nakaz rozdzielenia gry w futsal i piłkę nożną? P.Sz.: Należę do nielicznego grona, które nie miało z tym problemu. Od samego początku wiedziałem, że postawię na futsal. Samą decyzję nakazującą rozdzielenie obu dyscyplin uważam za złą. Jej skutki niebawem będą widoczne. Coraz więcej zawodników w moim wieku będzie podobnie jak ja kończyć z graniem. Za 2-3 lata w polskim futsalu zawodników z urodzonych przed 1985 będzie bardzo mało. Natomiast młodszych zawodników w lidze jest niewielu, właśnie ze względu na ten podział. Moim zdaniem to był nietrafiony pomysł władz futsalowych. Środowisko zamknęło się w bardzo wąskim gronie osób zdecydowanych na grę w hali. Powstała dziura rocznikowa. Dobrze, że dzisiaj tego rozdziału już nie ma. Tak jak wspomniałem, ja nie miałem problemów z podjęciem decyzji. Tym bardziej, że w tamtym okresie ożeniłem się, podjąłem pracę zawodową i nie miałbym wystarczającej ilości czasu na grę w hali i na boisku. Wtedy futsal poszedł bardzo do przodu w porównaniu z początkami tej dyscypliny, które pamiętam. Na dużym boisku również grałem, i to z w wielką przyjemnością. Grałem na trawie będąc jednocześnie w futsalowej reprezentacji Polski. W niczym gra tu i tu nie przeszkadza, szczególnie w młodym wieku.
SportoweBeskidy.pl: Polski futsal 20 lat temu a polski futsal obecnie? Byłeś czynnym świadkiem zachodzących zmian. Jak oceniasz rozwój tej dyscypliny? P.Sz.: Na pewno futsal ogromnie się zmienił w porównaniu do czasów, w których ja zaczynałem grę, już nie mówiąc o czasach, w których jako młody chłopak kibicowałem drużynie. Wiadomo, że futsal nie jest tak medialny jak piłka nożna, piłka siatkowa czy ręczna. Ale wracając do okresu sprzed 20 lat – wtedy wyniki spotkań ligowych można było znaleźć w artykule w katowickim Sporcie oraz na legendarnej już stronie 243 telegazety. Dziś przyzwyczailiśmy się do tego, że telewizja transmituje na żywo mecz z każdej kolejki, są dwa ligowe magazyny, istnieją portale futsalowe, a liga ma profesjonalną organizację zajmującą się rozgrywkami. Krótko mówiąc, te 20 lat to przeskok w zupełnie inny wymiar. Co nie oznacza jednak, że jest różowo. Na pewno potencjał tej dyscypliny jest większy. Wbrew pozorom w futsal gra bardzo dużo osób, przede wszystkim w ligach środowiskowych. W każdym większym mieście taka liga funkcjonuje. Wymieniłbym kilka dyscyplin bardziej znanych, ale rzadziej uprawianych. Osobiście boli mnie to, że futsal jest niedoceniany w strukturach piłkarskich. FIFA, UEFA i PZPN nie dają tej dyscyplinie odpowiedniego wsparcia. Przykładem niech będzie nasza gra w europejskich pucharach. Dla mnie jest to nie do pomyślenia, że w piłkarskiej Lidze Mistrzów za remis zespoły otrzymują astronomiczne pieniądze, a my wygraliśmy cztery spotkania w futsalowej Lidze Mistrzów i nie zarobiliśmy na tym ani złotówki, a koszty uczestnictwa był bardzo wysokie. Futsal to naprawdę dyscyplina, która zasługuje na to, żeby iść do przodu.
SportoweBeskidy.pl: Brakuje polskiemu futsalowi sukcesu na skalę siatkówki czy piłki ręcznej. Sądzisz, że takowy sukces przyśpieszyłby rozwój dyscypliny? P.Sz.: Na pewno tak. Problem jest jednak złożony. W futsalu ciężej o taki sukces. Spójrzmy na piłkarskie Euro. We Francji rywalizują 24 drużyny czyli niemal połowa, która przystąpiła do eliminacji. Natomiast w futsalu o prym w Europie długo rywalizowało tylko 8 zespołów, teraz w mistrzostwach bierze udział 12. Na mistrzostwa świata jedzie tylko 7 europejskich krajów. Ponadto rozwojowi dyscypliny nie pomogły w ostatnich latach decyzje prezesów Wisły Kraków i Akademii Futsal Pniewy. Po zdobyciu przez te drużyny mistrzostwa Polski rozwiązywali zespoły. Biorąc pod uwagę klubowe rozgrywki, choć w tym przypadku duża piłka także nie ma się czym pochwalić, nie licząc kilku wyjątków w postaci niezłych występów Wisły, Legii i Lecha, Rekord jest jedyną Polską drużyną, która w ostatnich latach zaistniała w Europie. Dotarliśmy do Main Round, czyli fazy grupowej i otarliśmy się o awans do Elite Round. Podam jeszcze jeden przykład w jakiś sposób tłumaczący obecną sytuację. Chodzi o kwestię pokoleniową. Dzisiaj we władzach związkowych zasiadają osoby, którym futsal jest obcy. Prezesem PZPN jest Zbigniew Boniek, znam jego zdanie o futsalu, którego on nie zna. Nie sposób z nim zatem o tej dyscyplinie rozmawiać i zachęcać go do jej promowania. Zawodnicy z moich roczników są dopiero drugim pokoleniem futsalistów w Polsce. Gracze z lat 70-tych futsal w Polsce rozkręcali. Kilku z nich po zakończeniu karier zostało trenerami, kilku działaczami. Pewna pula działaczy i trenerów wyłoni się z kolejnego pokolenia.
SportoweBeskidy.pl: Czyli krok po kroku... P.Sz.: Dokładnie tak. Z każdego pokolenia kilka osób zostanie w środowisku sportowym, będą w różny sposób futsal promować. Ja jestem zwolennikiem pracy u podstaw na każdej płaszczyźnie. Bardzo dobrym przykładem jest nasz zespół, który przez lata dojrzewał do zdobycia mistrzostwa Polski. Nie poszliśmy drogą na skróty tak jak niektóre kluby, które sprowadziły kilku świetnych graczy, przebiły innych finansowo i „robiły” mistrzostwo.
SportoweBeskidy.pl: Wracając do twojej kariery. Jest jakiś moment, który szczególnie utkwił ci w pamięci, który będziesz wspominał do końca życia? Zdobycie mistrzostwa Polski? P.Sz.: Takich momentów jest kilka. Zdobyłem kilka medali, w tym wspomniany złoty, grałem w reprezentacji Polski, wywalczyłem 4. miejsce podczas Akademickich Mistrzostw Świata, w ćwierćfinale pokonaliśmy Portugalię prowadzoną przez Orlando Duarte, ale do końca życia będę wspominał mecz Ligi Mistrzów z Ilves Tampere, w którym zdobyliśmy gola na wagę zwycięstwa i awansu do kolejnej rundy na sekundę przed końcem pojedynku. Gra w Lidze Mistrzów stanowiła dla mnie punkt kulminacyjny, być może dlatego, że to był ostatni okres, w którym sport był dla mnie na pierwszym miejscu. Mecz z fińskim zespołem i wspomniany gol to najpiękniejszy moment mojej kariery, a gra w Lidze Mistrzów to wspaniała przygoda.
SportoweBeskidy.pl: Kończysz z wyczynowym uprawianiem sportu. Co dalej? P.Sz.: Chcę zrobić krok w tył. Z gry w futsal rezygnuje ze względu na sprawy zawodowe. Nie dysponuję odpowiednią ilością czasu, aby codziennie spędzać w klubie trzy godziny. Do tego dochodzą także wyjazdy na mecze. Do sportu i aktywności na pewno będzie mnie ciągnęło. Być może będą grał w drugim zespole, być może w drugim na boisku, B-klasy się nie boję. W klubie pełnię funkcję koordynatora grup futsalowych, nadal będą ją pełnił. Być może do futsalu kiedyś mocniej wrócę, ale aby tak się stało, czynniki pozasportowe musiałby się odpowiednio poukładać. Na ten moment robię krok w tył. Mam pewne pomysły i przemyślenia trenerskie, także te wyniesione z boiska, których przez lata nazbierało się sporo. Mam kilka zeszytów pełnych zapisków. Będę miał teraz wieczorami czas, aby do tego wrócić, skonsolidować wiedzę. Być może będzie to materiał, z którego sam w przyszłości skorzystam, być może inni trenerzy skorzystają.
SportoweBeskidy.pl: Myślisz o większym zaangażowaniu się w pracę w roli trenera w przyszłości? P.Sz.: Gdybyś zadał mi to pytania 2-3 lata temu, to bez chwili zawahania odpowiedziałbym, że będę trenerem. Powiedziałbym, że trenerka to jest coś, co bardzo mnie kręci. Sytuacja jednak się zmieniła. Oprócz pracy zawodowej, która mocno mnie teraz absorbuje, mam rodzinę, dwójkę małych dzieci, a praca trenera pochłania bardzo dużo czasu. Nie ogranicza się do przeprowadzenia treningów. Trener musi planować, analizować, rozmawiać. Jeżeli byłbym w stanie wszystko wokół sobie zorganizować, a w klubie byłaby taka potrzeba, bo oczywiście nie wyobrażam sobie pracy poza Rekordem, to nie mówię nie, ale na ten moment nie ma takiej możliwości. Odkładam to na bok, może na zawsze, może na bliżej nieokreśloną przyszłość.
SportoweBeskidy.pl: W 2014 roku Rekord świętował 20-lecie istnienia. Jesteś z klubem związany od początku. Kiedyś była słynna Nyska, boisko na łące i zdezelowany autobus, który służył za szatnię. Dzisiaj klub dysponuje najlepszą w regionie bazą sportowo, funkcjonuje przy nim Szkoła Mistrzostwa Sportowego. Byłeś naocznym świadkiem tych wszystkich zmian... P.Sz.: Wyniosłem z klubu podejście, o którym mówiłem. Praca u podstaw to jest klucz do długotrwałych sukcesów. Tak jak powiedziałeś, byłem naocznym świadkiem zachodzących zmian. Trenowałem na wspomnianej łące, przebierałem się w tym autobusie. Gdy zaczynałem jako młody chłopak grać w futsal w Ekstraklasie, robiłem to praktycznie za darmo. Po pierwszym sezonie, gdy jako junior tylko trenowałem z zespołem, dostałem w nagrodę piłkę i koszulkę i byłem jak najbardziej tym usatysfakcjonowany. Pamiętam, że zdarzało nam się jeździć na mecze samochodami osobowymi, bo było nas tylko ośmiu. Ale to wszystko zakorzeniło we mnie szacunek do pracy. To mnie ukształtowało na całe życie. Podobnie podchodzą do pracy zawodowej czy wychowywania dzieci. Minione lata wspominam z dużym sentymentem, ponieważ byłem świadkiem i uczestnikiem całej tej drogi i wiem, ile trzeba było przejść, aby Rekord był taki, jaki jest dzisiaj.
SportoweBeskidy.pl: Dziękuję za rozmowę. P.Sz.: Również dziękuję.