Atmosferze, która delikatnie rzecz ujmując nie należała do najlepszych, trudno się skądinąd dziwić. O ile Wojciech Padło już w styczniu zapowiedział, że szeregi Beskidu przed nadejściem futbolowej wiosny opuści, tak podobne decyzje Mieczysława SikoryTomasza Czyża były dla skoczowian nie lada szokiem. – Mieli zostać z nami kilka miesięcy dłużej, ale postanowili ostatecznie inaczej, do czego zresztą mieli wszelkie prawo – mówi trener Marcin Michalik, podkreślając powagę sytuacji w obliczu tak istotnych kadrowych ubytków. – Nie ma się co oszukiwać, kolorowo na początku nie było. To, że atmosfera jest delikatnie mówiąc średnia dało się odczuć w wyraźnie przegranych sparingach. Ale po jakichś dwóch tygodniach doszliśmy do siebie. Pozostali zawodnicy zrozumieli, że świat nie kończy się na 2-3 piłkarzach, bo z powodzeniem można ich zastąpić i walczyć dalej – kontynuuje obszernie szkoleniowiec mistrza grupy skoczowskiej „okręgówki” podczas zmagań jesiennych.


Piłkarze Beskidu ostatni raz na zajęciach spotkali się samym końcem ubiegłego tygodnia. Kwestia powrotu do treningów, ale również wznowienia rozgrywek – już w grupie mistrzowskiej w przypadku skoczowskiej ekipy – na ten moment stoi pod dużym znakiem zapytania. – Patrzę na rozwój wydarzeń dość mocno sceptycznie. Najbardziej niepożądane – i nie dotyczy to tylko mojej drużyny – jest podejmowanie decyzji z dnia na dzień, na co się niestety zanosi – zauważa Michalik.

Dodaje, że liczy się z takim scenariuszem, iż o awansie do IV ligi śląskiej przesądzi wcale nie aspekt stricte sportowy jako ten nadrzędny. – Jeśli ruszymy dopiero w maju, to prawdopodobnie przyjdzie nam grać systemem „środa-sobota”. Pod względem kadrowym może być wówczas naprawdę kiepsko – analizuje nasz rozmówca. – Trudno się do tego wszystkiego odnieść racjonalnie i mówić o sprawiedliwych rozstrzygnięciach. Przy znacznym przedłużeniu obostrzeń czasu może wystarczyć jedynie na jakiś baraż o awans pomiędzy najlepszymi zespołami z grup w rundzie jesiennej „okręgówki” – podsumowuje szkoleniowiec Beskidu.