Minione dni w polskiej Ekstraklasie upłynęły pod znakiem gorących roszad trenerskich. Jako pierwszy pod "gilotynę" trafił Adam Nawałka. Były selekcjoner reprezentacji Polski w Lechu był awizowany jako "trener na lata". W Poznaniu na przestrzeni kilku lat miał stworzyć zespół, który rokrocznie będzie rywalizować w Lidze Mistrzów i na stałe zagości na szczycie krajowych rozgrywek. Niestety, "Kolejorz" spisywał się poniżej oczekiwań i już po 4 miesiącach Nawałka stracił pracę. 2 dni później z funkcji I trenera Legii Warszawa został zluzowany Ricardo Sa Pinto. Dariusz Mioduski, właściciel oraz prezes Legii, Portugalczyka także okrzyknął jednym z najpopularniejszych terminów w polskiej piłce - "trenerem na lata". Lecz Sa Pinto nie wytrwał nawet do... lata. Po niedzielnej klęsce stołecznego klubu w Krakowie, gdzie "Biała Gwiazda" wygrała 4:0 Mioduski stwierdził, że nie jest to jednak szkoleniowiec jakiego szukał. Wczoraj pracę stracił natomiast Zbigniew Smółka. Były już coach Arki Gdynia dowiedział się o tym... na godzinę przed derbowym starciem z Lechią Gdańsk z Twittera. Taki oto innowacyjny sposób na przekazanie informacji wybrał sobie właściciel klubu z Gdyni. 
 
Wzorujące się na ekstraklasie Podbeskidzie także postanowiło pójść w tę stronę, reagując na bladą postawę zespołu w rundzie wiosennej. Lecz skoro bielszczanie w "Esie" nie grają, to koncepcję prowadzenia klubu trzeba było dostosować do przynależnego poziomu rozgrywkowego. Tym oto sposobem z roboty wyleciał - a jakże! - dyrektor sportowy. Zwolnienie Andrzeja Rybarskiego kibicom "Górali" przypadło jednak do gustu.
 
Przeglądając wczoraj Internet natrafiłem na mnóstwo przychylnych, ale i negatywnych komentarzy pod adresem prezesa Podbeskidzia Bogdana Kłysa. Jedni kibice za tę decyzję chwalili "wodza" swojego ukochanego klubu, drudzy zaś mieli do niego żal o to, że... uczynił to tak późno. Nie wiem, czym Rybarski zasłużył sobie na tak "ciepłe" pożegnanie, ale większość bielskiej społeczności cieszy się, że to on został kozłem ofiarnym słabych wyników drużyny, a nie szkoleniowiec Krzysztof Brede. Choć z nieoficjalnych informacji wynika, że prezes do samego końca wahał się, którego "odstrzelić". Czyżby o decyzji zdecydował rzut monetą? 
 
Rybarski latem zadanie miał jedno - przygotować trenerowi skład gotowy na walkę o awans. Cóż, patrząc z perspektywy czasu, takowego nie udało się mu skleić. Większość sprowadzonych przez niego zawodników pokładanych nadziei nie spełniło, lwiej części tego grona w klubie już nawet nie ma. Transfery mają jednak to do siebie, że dzielą się na udane i nieudane (odkrywcze, prawda?). Gdyby dyrektorzy sportowy przychodząc do gabinetu prezesa mówili "za tego grajka to ja daję sobie rękę odciąć", to gdzieś 3/4 z nich mogłoby dziś występować w AMP Futbol na pozycji bramkarza. Prostym przykładem jest sprowadzenie do Bielska-Białej Grzegorza Goncerza, byłego snajpera GKS-u Katowice zaliczającego się niegdyś do najskuteczniejszych snajperów I-ligowych boisk. Przy Rychlińskiego z etatowego snajpera zostało mu jednak tylko "kampienie". Celownik miał on tutaj bowiem mocno rozregulowany. 
 
Były trener m.in. Górnika Łęczna sam nie kryje zaskoczenia decyzją prezesa. W tym wszystkim staram się jednak doszukać jakiegoś większego sensu, aniżeli po prostu wywarcia "wstrząsu" na drużynie i sztabie szkoleniowym, który dziś może spać (jeszcze) spokojnie. Podbeskidzie idzie przecież tropem ekstraklasy. Spodziewam się więc, że następca Rybarskiego będzie dyrektorem "na lata".