Na boisku w Sosnowcu spotkały się dwie najsłabsze drużyny w tym sezonie w I lidzie i nie ma co ukrywać - to było widać na placu gry. W grze drużyny Podbeskidzia, po raz pierwszy prowadzonej przez Jarosława Skrobacza, momentami było widać pewne symptomy względem poprzednich spotkań, jednak wciąż na boisku sporo było chaosu, niedokładności i złych decyzji... 

 

Jeśli chodzi o stricte boiskowe wydarzenia, ciekawy był początek spotkania. Bielszczanie w 4. minucie mieli dobrą sytuację, aby objąć prowadzenie. Maksymilian Banaszewski indywidualną szarżą wymanewrował defensywę Zagłębia, dograł do Marko Martinagi, lecz piłkę po jego strzale przytomnie wybił z linii obrońca gospodarzy. Chwilę później swojej szansy szukał Lionel Abate Bartosz Bida, który dobijał strzał tego pierwszego - bezskutecznie. Następnie oglądaliśmy przestój w grze obu zespołów. Ani Podbeskidzie, ani Zagłębie, nie stwarzało wrażenia zespołu, chcącego zdobyć bramkę. W końcówce pierwszej połowy groźnie uderzał były zawodnik Podbeskidzia, Kamil Biliński, lecz "futbolówka" minęła o centymetry bramkę Podbeskidzia.

 

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że druga połowa była pokazem antyfutbolu, który nie przystoi na I-ligowym poziomie. Sporo brzydkiej gry, żółtych kartek, a sytuacji bramkowych jak lekarstwo, stąd bezbramkowy wynik, z pespektywy obrazu meczu dziwić nie może, natomiast biorąc pod uwagę sytuację w tabeli obu drużyn - już tak. Zagłębie i Podbeskidzie walczyły o "sześć punktów". Jednej, jak i drugiej stronie, komplet "oczek" dawał nadzieje na utrzymanie ligowego bytu, a tymczasem obie drużyny nie chciały postawić wszystkiego na jedną "kartę", przez co wspomniane nadzieje znacząco opadły...