Fajerwerki tymczasem się nie pojawiły na przestrzeni niemal całego meczowego dystansu... – Więcej było walki niż piłkarskiej jakości. Nie brakowało „stykowych” sytuacji, a dobre akcje to raczej pojedyncze przypadki. Spotkały się drużyny po pewnych roszadach kadrowych i nie było zrozumienia takiego, jakiego moglibyśmy oczekiwać – mówi Michał Pszczółka, trener Tempa, które w Skoczowie ani razu nie zdołało trafić do siatki. Zbyt wielu okazji zresztą ekipa z Puńcowa sobie nie wypracowała. W pierwszej części niecelnie uderzał Alan Pastuszak, w drugiej – w boczną siatkę Tomasz Stasiak, z kolei próbę byłego zawodnika Beskidu Adriana Borkały sparował Konrad Krucek.

O ile przyjezdni mogli mówić o rozczarowaniu po końcowym gwizdku sędziego, tak miejscowym towarzyszyło zadowolenie z racji odniesionego zwycięstwa. Nawet mając na uwadze fakt, że zwycięski gol z 70. minuty padł w konsekwencji fatalnego podania wchodzącego z ławki Damiana Ścibora do Wojciecha Maciejowskiego, przejętego przez bezwzględnego w egzekucji Jakuba Fiedora. Ten sam zawodnik mógł w 78. minucie podwyższyć przewagę Beskidu, lecz bramkarz Tempa nie dał się zaskoczyć. Zbyt wiele pracy w trakcie spotkania nie miał. Groźne uderzenia, ale mijające cel, wykonywali m.in. Jakub Krucek oraz Krzysztof Surawski.

– Zwłaszcza odnosząc się do pierwszej części jestem zadowolony z organizacji gry i sposobu jej prowadzenia. Fakt – mecz był „zamknięty”, bo nie jest to już poziom ligi okręgowej. Tu podobnie zaciętych spotkań będzie jednak sporo. Tym bardziej cieszy, że rozpoczynamy od zwycięstwa – zaznacza szkoleniowiec skoczowian Bartosz Woźniak.