
Rozczarowaniu nie ma się co dziwić
Aż do ostatnich sekund ważyły się losy punktów w konfrontacji wyjazdowej Pasjonata Dankowice z Iskrą Pszczyna.
Sytuacja z 92. minuty zadecydowała o tym, że goście wyjechali z Pszczyny mocno rozgoryczeni. Jeden z rywali – dodajmy, bo nie jest to bez znaczenia wątłej budowy – starł się w pojedynku bark w bark z Kamilem Tobiaszem. Zdarzenie to miało miejsce w obrębie „16”, a przewrócenie się piłkarza Iskry arbiter zakwalifikował jako faul. Co wydarzyło się dalej? Po wskazaniu na „wapno” sędzia ku ogólnemu zdumieniu ukarał defensora Pasjonata czerwoną kartką. I wreszcie gol, który przesądził o końcowym sukcesie pszczynian...
Faktem niezaprzeczalnym jest to, że ekipa z Dankowic na porażkę w charakterze zespołu przyjezdnego nie zasłużyła. O ile w pierwszej połowie spotkania na boisku działo się niewiele godnego odnotowania, a konsekwencją i należytą uwagą w destrukcji wykazywały się obie drużyny, tak po zmianie stron inicjatywa wyraźnie należała do podopiecznych trenera Artura Bierońskiego. Klarująca się przewaga optyczna okazała się równoznaczna z kilkoma obiecującymi akcjami. Tu wspomnieć można o akcji Adriana Heroka i Michała Sewery, po której piłkę nad bramkę skierował Wojciech Sadlok, czy uderzenie Sewery obok słupka w sytuacji „oko w oko” z golkiperem miejscowych. Na finiszu zaś groźnie, lecz bez oczekiwanego efektu w pobliżu „świątyni” Iskry szarżował Błażej Cięciel.
Dankowiczanie powrócili więc do domu „na tarczy”. – Z mocnym, bardzo mocnym niedosytem – klaruje trener pokonanych. Do kontrowersyjnych okoliczności związanych z sobotnim meczem jeszcze niebawem powrócimy.