
Snajpera dzień konia
Konfrontacja żywieckiego beniaminka z zespołem z Wisły okazała się strzeleckim popisem napastnika znacznie mocniejszych dziś gospodarzy.
Nazwisko Rafała Hałata kilkukrotnie w trakcie sobotniej rywalizacji przywoływano. Nie bez przyczyny. To doświadczony snajper okazał się prawdziwym „królem polowania”. – To tego typu napastnik, że potrafi się odnaleźć w każdej sytuacji. Odpowiednio wychodzi na pozycję, nie panikuje i z zimną krwią akcje najczęściej wykańcza – chwali napastnika trener Stali-Śrubiarnia Seweryn Kosiec, a słowa te łatwiej zrozumieć po zerknięciu w meczowy protokół.
Hałat dzisiejszy domowy mecz żywczan okrasił strzeleniem aż 5 goli. W 16. minucie przytomnie przelobował Rafała Jacaka z okolic „16” po uprzednim podaniu Kamila Żołny za plecy obrońców WSS. W końcowej fazie premierowej odsłony snajperskim instynktem wykazał się po dograniach stosownie Jakuba Pieterwasa i Daniela Stasicy. Goście nie mieli zarazem nic do powiedzenia, a wynik odzwierciedlał przebieg boiskowych zdarzeń. Tym bardziej, że zanim swoje show rozpoczął Hałat wyborną okazję na otwarcie wyniku zaprzepaścił z najbliższej odległości Pieterwas.
Po zmianie stron bilans bramkowy poprawił się z perspektywy wiślan. Patryk Tyrna i Tymoteusz Pilch byli w obrębie „16” faulowani przez Marka Biskupa i Sebastiana Marszałka w sytuacjach, które przewinień niekoniecznie wymagały. Mimo goli autorstwa Dawida Mazurka wynik bynajmniej jednak nie stał się w żadnej chwili „stykowy”, bo swoje robił Hałat. W 73. minucie asystował mu po rajdzie skrzydłem Mariusz Lach, a potyczkę zwieńczyła umiejętnie wykorzystana szansa sam na sam z Jacakiem. – Nasza intensywność w drugiej połowie spadła. Nie potrafiliśmy już tak długo operować piłką, choć i tak bramek powinniśmy strzelić więcej – dodaje szkoleniowiec beniaminka, wymieniając próby Żołny oraz Marka Gołucha – ten pierwszy chybił w starciu z golkiperem zespołu z Wisły, drugi ostemplował poprzeczkę.
Wiślanie – co znamienne dla ich postawy w obecnym sezonie – nie zdołali zagrać równie dobrze, jak kilka dni temu w pucharowym meczu z IV-ligową Kuźnią. – Po lepszym występie coś w naszych głowach się rodzi takiego, że za bardzo spuszczamy z tonu. Dziś zostaliśmy zdominowani przed przerwą. Błędne było moje założenie gry w strefie niskiej, bo rywal niemiłosiernie nas punktował. Dopiero przy stanie 3:0 wykazaliśmy się o wiele większym zaangażowaniem, dzięki czemu też mecz się wyrównał – opisuje Patryk Pindel, trener WSS.