Apetyty zostały rozbudzone już po kilkunastu sekundach. Pomocnik Smreka Tymofii Verbytskyi odegrał piłkę w kierunku Rafała Pępka w taki sposób, że ta odbiła się od słupka, dopadł do niej Marcin Jaworzyn i ukarał gości za niefrasobliwość na wstępie rywalizacji. Skoczowianom ziścił się wymarzony scenariusz i tym bardziej dziwi, że nie uznali tego za dobrą monetę. – Bardzo się męczyliśmy, byliśmy jacyś apatyczni w naszej grze. Może nietypowy dla nas niedzielny termin meczu miał na to wpływ? Inne wytłumaczenie trudno mi znaleźć – mówi z niezadowoleniem Bartosz Woźniak, szkoleniowiec Beskidu.

Przez pozostałą część spotkania ekipa ze Skoczowa posiadała inicjatywę, ale wynikało z tego faktu niewiele. Nad bramką Smreka uderzał jeszcze w premierowym kwadransie Jakub Krucek. Po zmianie stron to samo uczynił Cezary Ferfecki. Po dwakroć szczęścia szukał Mieczysław Sikora, ale górą był za każdym razem golkiper przyjezdnych, podobnie po strzale Krzysztofa Surawskiego z dystansu w minucie 80. Brak polotu w grze przełożył się generalnie na stosunkowo niewielką ilość okazji, które mogły Beskidowi przynieść podwyższenie minimalnego prowadzenia. Punkty jednakże w Skoczowie pozostały. – Przepchaliśmy ten mecz, ale koniec końców to punkty mają znaczenie. Mieliśmy już w tym sezonie spotkania, w których graliśmy o wiele lepiej, a nie wygrywaliśmy ich – ocenia Woźniak.

Słabości skoczowskiej drużyny nie zdołali zarazem spożytkować futboliści ze Ślemienia, którym towarzyszył po niedzielnym starciu niedosyt. Podopieczni Piotra Jaroszka nie doczekali się na przestrzeni całego meczu żadnej „setki”. Jedynie uderzenia, jakie wykonali w drugiej połowie bez większego zagrożenia dla golkipera Verbytskyi czy Filip Bąk, mogły cokolwiek przyjezdnym przynieść.