W środę piłkarze Podbeskidzia jadą na pierwszy obóz, do Wałbrzycha. Może w autokarze nieco odpoczną, bo nogi po pierwszych treningach – dwóch dziennie – mają dość ciężkie. Leszek Ojrzyński od początku przygotowań daje im mocno w kość, ale tak ma być. Pamiętając podobną intensywność pierwszej części zajęć poprzedniej zimy, jeszcze za Dariusza Kubickiego, trzeba być dobrej myśli. Na tamtej „zaprawie” zespół bez trudu dojechał do końcu sezonu zakończonego utrzymaniem w Ekstraklasie. A gdyby sezon trwał dłużej, to kto wie, czy zespół Czesława Michniewicza nie skończyłby w... pierwszej dziesiątce!

iwanow_big

Na wynik pierwszego sparingu kompletnie nie zwracam uwagi. Porażka z Zagłębiem w Sosnowcu nie jest żadnym wyznacznikiem. Ważniejsza jest ocena nowych i testowanych zawodników. W pierwszej połowie pokazali się Mateusz Stąporski, Vladimir Misynski, Krzysztof Kaczmarek i Konrad Kareta. Ten pierwszy – mimo, że prawonożny – ustawiony został na lewej stronie, tak jak za Ojrzyńskiego miało to miejsce w Koronie. „Stąpor” wypracował jedynego dla „Górali” gola, a przy nieco większym spokoju, opanowaniu i lepszej współpracy z Misynskim jego ocena mogłaby być jeszcze lepsza. Słowak przy swoim trafieniu pokazał, że wie jak się w polu karnym zachować. Środkowemu obrońcy drużyny rezerw będzie można się przyglądać na bieżąco, bo i tak jest w Bielsku-Białej. Kaczmarek już z Bielska-Białej wyjechał.

W drugiej części na boisku pojawiło się dość eksperymentalne ustawienie 1-3-5-2. Trójkę obrońców tworzyli Tomasz Górkiewicz, Dariusz Pietrasiak i Błażej Telichowski, w roli defensywnych pomocników zagrali Mateusz Kupczak i Dariusz Kołodziej. W ataku Charles Nwaogu wystąpił w towarzystwie Krzysztofa Chrapka, ale nie jest to chyba wymarzona kombinacja. Dla większej różnorodności przydałby się pewnie jakiś wysoki napastnik. Misynski takim jest. Szkoda tylko, że ma już 28 lat. Ondrej Smetana ma jeszcze więcej centymetrów i kilogramów, ale to wpływa na jego walory szybkościowe. A raczej ich brak. W sparingu nie zagrał. Wiadomo, że niektórzy „ceniący się” bardziej chcieliby od razu podpisać „papier”, bo boją się ryzyka kontuzji, a „menago” pewnie coś jeszcze w zanadrzu ma. Do Wałbrzycha mieli nie jechać.

Napastnikami zza południowej granicy bym się jednak specjalnie nie przejmował. Zdecydowanie wolę, jak polski klub daje szansę Polakom. I że taką może dostać Mikołaj Lebedyński. Latem chłopak był bliski angażu w Pogoni Szczecin, gdzie był w wieku juniora. Zamiast tego wylądował gdzieś w Szwecji. Może ktoś źle kieruje jego losem i niewłaściwie doradza? Teraz ma prawdopodobnie ostatnią szansę, żeby w Polsce zaistnieć. Pytanie, czy w Podbeskidziu? Widziałem go w paru występach w lidze holenderskiej, w Rodzie Kerkrade. Wysoki, silny, z dobrą zastawką, potrafiący grać tyłem do bramki i głową. Bez wybitnej techniki. Ale te pierwsze cechy to takie, jakie są potrzebą zespołu spod Klimczoka. Trzeba tylko się dogadać, a wiadomo, że nie jest to prosta sprawa.

Mikołajowi radzę jednak, by się nie wahał, nawet kosztem zejścia ze swoich finansowych oczekiwań. Bo nie dość, że może pomóc Podbeskidziu, to także i sobie. Im szybciej wejdzie w okres przygotowań, tym lepiej dla wszystkich. Tym bardziej, że grubo ponad dwa miesiące w meczu o punkty nie grał. Jeśli tak zrobi, w maju może będą dzięki temu prezenty. W postaci utrzymania. Jeśli przyczyni się do tego Lebedyński, można go będzie określić nawet mianem… „Świętego Mikołaja”.