Od swojego przeciwnika gospodarze okazali się wyraźnie lepsi. O zaskoczeniu mówić zresztą nie sposób, wszak była to rywalizacja drużyn z przeciwległych biegunów tabeli, które weekend spędzą w nastrojach, jakie de facto towarzyszą im na przestrzeni jesiennych zmagań ligowych. - Gra zespołu z Czańca nie wskazuje, że są aż tak nisko w tabeli. My zagraliśmy dziś na fantastycznym poziomie, mimo że dla wielu zawodników był to debiut na perfekcyjnym boisku w Wapienicy. Rywal nie mógł wiele zrobić, ale śmiem twierdzić, że tu mało który z innych IV-ligowców miałby dziś coś do powiedzenia. Jesteśmy z tego poziomu bardzo zadowoleni - zauważa Adrian Olecki, szkoleniowiec bielskiej drużyny.

Przewaga bielszczan zarysowała się niemal od samego startu potyczki. Zanim "rezerwiści" dokonali otwarcia wyniku, atakowali bezskutecznie, a uderzenia Mateusza Stryjewskiego mijały bramkę LKS-u. W 20. minucie szczęście już przy gościach nie było, a w zamieszaniu najlepiej odnalazł się Michał Batelt. Kolejne gole "wisiały" w powietrzu, by wspomnieć o fakcie ostemplowania słupka przez Giorgi Merebaszwiliego. Odsłonę pod dyktando gospodarzy zwieńczył "dwupak" z końcowych jej minut. Najpierw Wojciech Stańczak stracił piłkę przed polem karnym, a Ma. Stryjewski z owego prezentu skorzystał, a chwil kilka później Paweł Szumiński zagrał na granicy spalonego do Merebaszwiliego, który przelobował umiejętnie Patryka Kierlina.

Jakakolwiek zmiana biegu zdarzeń po pauzie nie nastąpiła. Piłkarze "dwójki" Podbeskidzia dyktowali warunki gry, niepokoili też defensywy LKS-u. Doskonałe szanse zaprzepaścili m.in. Merebaszwili czy Antonio Perosevic. W kwadransie wieńczącym jednostronne derby podopieczni Szymona Waligóry zostali rozbici. Po dwakroć siatkę bramki gości "dziurawił" Michał Stempniewicz, w tym w 87. minucie po widowiskowym rajdzie. Gole rezerwowego przedzieliło trafienie Radosława Zająca, który precyzyjnie uderzył z okolic "16".