Widowisko przedniej urody
Wisła Strumień nie zwykła wypuszczać rywali z punktami z własnego terenu. Ale sobota 2 listopada zapisała się wśród tych wyjątkowych dat.
Kibice w Strumieniu już przed przerwą musieli drżeć o wynik swojej drużyny. W 30. minucie Jakub Marekwica obsłużył z rzutu rożnego Dawida Mazurka, który gościom z Wisły dał prowadzenie skromne, acz w pełni zasłużone. Jednocześnie nic nie zapowiadało, że mecz w dalszym jego przebiegu będzie tak obfity w gole. – Panowaliśmy jednak nad tym, co się dzieje na boisku. Wybijaliśmy przeciwnika z rytmu zamykając półprzestrzenie, co neutralizowało atuty Wisła – zauważa Patryk Pindel, szkoleniowiec piłkarzy WSS.
Gospodarze przebudzili się po zmianie stron i w 49. minucie za sprawą rzutu karnego Mateusza Szatkowskiego wyrównali. Napastnika w obrębie „16” sfaulował Mariusz Pilch. Ale równie szybko strumienianie otrzymali następny dziś cios. Szymon Wojtek po rzucie rożnym dotknął piłki ręką, a „z wapna” Bartłomieja Grabowskiego pokonał Mazurek. Wisła częściej w tej odsłonie operowała dłuższymi podaniami, lecz pewni swego przyjezdni byli trudni do zatrzymania. W 60. minucie prawym skrzydłem popędził Kamil Janik, dojrzał niepilnowanego Mateusza Byrczka, który przytomnym strzałem w boczną siatkę pozwolił swojej drużynie odskoczyć na 3:1.
Cóż z tego, że w 67. minucie Dawid Gizler indywidualną akcję lewą flanką zwieńczył egzekucją, skoro znów radość Wisły została zmącona trafieniem przeciwnika. W 69. minucie Gabriel Boś dośrodkował w pole karne, a w zamieszaniu Janik podwyższył rezultat. – Tracone gole złożyłbym na karb braku koncentracji. Sami podcinaliśmy sobie skrzydła, gdy wydawało się, że wracamy do meczu. Słabo spisywaliśmy się w obronie, a i z przodu brakowało nam argumentów – ocenia trener strumienian Krzysztof Dybczyński.
Momentem mocno ograniczającym nadzieje ekipy ze Strumienia na jakikolwiek pościg była czerwona kartka dla Wojtka. Co rusz na finiszu przyjezdni zabiegali o dobicie rywala. Próbę Daniela Bujoka obronił Grabowski, bliski szczęścia był też Janik, który zdecydował się kończyć akcję szczupakiem. Aż wreszcie w 90. minucie w sytuacji sam na sam udaną „podcinkę” wykonał Marekwica, gwarantując efektowny skalp wiślanom.
– Zagraliśmy rewelacyjnie pod kątem taktycznym. Cieszymy się z tego, bo nie pamiętam, kto w tej twierdzy wygrał jako ostatni – komentuje Pindel.