Bez wątpienia jest ikoną bielskiej siatkówki. Z tą dyscypliną sportu, popularną w naszym regionie, związany od 50 lat! Wiktor Krebok obchodził kilka dni temu 70. urodziny. To zatem doskonała okazja do rozmowy w naszej STREFIE WYWIADU z wybitną postacią.

krebok_1

SportoweBeskidy.pl: „Pomnik dla Kreboka!” – taki tytuł miał jeden z felietonów na łamach naszego portalu. Dokonajmy krótkiego resume tych 50 lat z siatkówką. Wiktor Krebok: To, czy pomnik mi się należy i za co, inni mogą oceniać. Od 1959 roku do 1975 roku byłem czynnym zawodnikiem we Włókniarzu Bielsko-Biała. W 1974 roku zostałem trenerem siatkarzy, ale jeszcze starałem się pomagać drużynie jako zawodnik. W 1981 r., za namową ówczesnego dyrektora BKS-u pana Bednaruka, poszedłem do tego klubu. Zdobyłem wówczas z zespołem siatkarek 5. i 6. miejsce w lidze. Niebawem zgłosili się do mnie przedstawiciele Beskidu Andrychów. I z tym klubem zdobyłem 4. miejsce w I lidze, co pozostało najlepszym osiągnięciem klubu. Pamiętam, że do hali, gdzie odbywały się nasze mecze nie dało się wetknąć szpilki. Kibice stali przy samym boisku, atmosfera była naprawdę kapitalna. Z Andrychowa przeniosłem się do GKS-u Jastrzębie, gdzie byłem trenerem w latach 1983-1985, równocześnie będąc asystentem trenera Wagnera w kadrze Polski. W Jastrzębiu niestety nie udało się wejść do I ligi. Zajęliśmy 2. lokatę za Hutnikiem Kraków. Wróciłem więc do Bielska-Białej. Zespół Włókniarza był wtedy w końcówce tabeli III ligi. Po kilku miesiącach pracy uzyskaliśmy prawo walki o II ligę. Awans wreszcie wywalczyliśmy po tak krótkim okresie pracy treningowej. Później spadliśmy z ligi w kolejnym sezonie, znów awansowaliśmy i... spadliśmy. Dopiero za trzecim awansem nie zaznaliśmy goryczy spadku. Graliśmy coraz lepiej. Zdobyliśmy brązowy medal, Puchar Polski, graliśmy cztery razy w rozgrywkach europejskich, z czego dwa razy w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharu. Od 1994 roku do roku 1996 pracowałem z męską reprezentacją. Tu, w Bielsku-Białej, zostawiłem wszystko i przeniosłem się do Warszawy. W 1995 r. zajęliśmy 6. miejsce w Mistrzostwach Europy, a na początku 1996 r., w greckim Patras, zdobyliśmy kwalifikację olimpijską, pokonując Hiszpanów, Greków i Japończyków. Przegrywaliśmy w decydującym meczu z gospodarzami już 9:13, by wygrać ostatecznie 16:14. Jako jedyna gra zespołowa zakwalifikowaliśmy się do Igrzysk Olimpijskich w Atlancie. Później nastąpił mój epizod, nazwijmy to, polityczny, bowiem zostałem wiceministrem sportu w rządzie Jerzego Buzka. Następnie pełniłem funkcję dyrektora Centralnego Ośrodka Sportu w Szczyrku. Do siatkówki męskiej już nie wróciłem. Natomiast z dziewczynami BKS-u Aluprof zdobyłem brązowy medal w 2007 roku. Po tych wszystkich eskapadach poszedłem na zasłużoną emeryturę. Działam obecnie w Uczniowskim Klubie Sportowym Olimp Szczyrk. Cóż, jestem trzy lata starszy od bielskiej siatkówki, która powstała w 1946 roku. (śmiech)

SportoweBeskidy.pl: Jakie momenty kariery wspomina Pan po latach jako najmilsze bądź najbardziej pamiętne? W.K.: Najlepsze momenty to te, gdy z zespołem samych wychowanków Włókniarza awansowaliśmy do serii 1B i 1A, a następnie zdobyliśmy zawodnikami własnego „chowu” brązowy medal. Później, jak już wspominałem, były występy w pucharach europejskich, zdobycie kwalifikacji olimpijskiej. Z drugiej strony bardzo przeżyłem spadek zaraz po awansie do II ligi. Po 6. miejscu reprezentacji w Mistrzostwach Europy też było niesympatycznie. Wydawało się, że zostanę „zlinczowany” za taki wynik. Miałem w swojej karierze praktycznie wszystko, ale nie zostałem Mistrzem Polski. Strasznie chciałem ten tytuł zdobyć, ale nie udało się.

krebok_3_swistak

SportoweBeskidy.pl: Zmieniła nam się ta ukochana siatkówka na przestrzeni lat... W.K.: Siatkówka się zmieniła i się... nie zmieniła. Był moment, że szła w siłową stronę. Dziś, po zmianie przepisów, gdzie każdy błąd boli i jest karany stratą punktów, wróciliśmy do wyszkolenia technicznego zawodniczek i zawodników. Nie opłaca się mieć w drużynie kogoś kto nie obroni piłki, nie podbije jej. Przez te wszystkie lata ewoluowała zagrywka. Najpierw mieliśmy do czynienia z siłową zagrywką, później stawało się w stylu azjatyckim jak najdalej za boiskiem. Zmieniały się piłki. Kiedyś przed meczami przeprowadzano konkurs „gwoździa” siatkarskiego. Dawni siatkarze w sali BKS-u dobijaliby dziś z pewnością do sufitu, bo piłki były bardziej napompowane i trochę inne. Upuszczono z nich powietrze, gdy zawodnicy nie mogli sobie poradzić z siłą zagrywek. Zmieniło się podejście do taktyki gry, do dyspozycji są specjalne programy. Każdy zawodnik jest prześwietlony bardzo dokładnie. Trzeba jednak teraz mieć odpowiednio wyszkolonych zawodników, by dane założenia realizować. Gra zrobiła się obecnie szybsza, akcje są błyskawiczne. Ale cały czas – i to się nie zmienia – siatkówka jest piękna, widowiskowa i podoba się ludziom.

SportoweBeskidy.pl: O dawnych czasach mówił Pan nie raz. Była propozycja zostania bokserem, trenowaliście w trudnych czasach... W.K.: Trenowaliśmy razem z bokserami. Byłem szybki, zwinny. Zbyszek Pietrzykowski podpuszczał mnie, bym wziął się za boks, ale to mnie nie „rajcowało”. Przypomnę, o czym nie wszyscy wiedzą, że byłem reprezentantem Polski w saneczkarstwie. Miałem też „smykałkę” do innych dyscyplin sportu. A siatkówka? Trenowało się za darmo, pięć razy w tygodniu, czasami także w niedzielę. To była nasza pasja. Chodziliśmy do szkoły, pracy. Były zawodowe zespoły w Polsce, a my mieliśmy też prace i inne obowiązki. Graliśmy przez długi czas prawie amatorsko. Sale były zimne, brudne, nie da się tego porównać do warunków dzisiejszych w żaden sposób. Ale trenowała grupa zawodników zakochanych w siatkówce, taka, która chciała trenować i do czegoś dążyła w tym sporcie.

SportoweBeskidy.pl: Kiedyś to my uczyliśmy inne kraje siatkówki. Dziś to nas uczą? W.K.: Przede wszystkim „zgnojono” polskich trenerów. Nie pyta się ich o system rozgrywek, bo wszyscy wkoło znają się na siatkówce lepiej. Nasprowadzaliśmy trenerów reprezentujących tzw. szkołę włoską. Pierwsze założenia były takie, że główny szkoleniowiec będzie z Włoch, ale resztę sztabu stanowić będą Polacy. Tymczasem teraz zaczęły się tworzyć grupy zagranicznych trenerów. Moim zdaniem, żeby sterować siatkówką odpowiednio trzeba gadać, mówić, powtarzać. A teraz odnoszę wrażenie, że nie wszystko do naszych zawodników dociera. Komunikacja w naszym języku jest bardzo ważna. Podobnie rzecz ma się z zawodnikami. Zaczęto sprowadzać zagranicznych siatkarzy i dla naszych często brakuje miejsca w składach drużyn.

krebok_2_lindert_pluszynski

SportoweBeskidy.pl: Jak Pan ocenia niedawne Mistrzostwa Europy – zarówno te żeńskie, jak i męskie? W.K.: Ocena jest niestety fatalna. O dziewczynach mówiło się, że wypadły źle, a tu to samo miejsce zajęli siatkarze! U chłopaków sytuacja jest jednak lepsza. Dziewczyny są rozpuszczone. Nie wyobrażam sobie odmowy gry w reprezentacji! Takiej sytuacji być nie może w przyszłości. Jak u dziewczyn nie będzie właściwej dyscypliny, a będzie duża kasa i „gwiazdy” nie spuszczą z tonu, to nie wyniknie z tego nic pozytywnego. W męskiej siatkówce sprawa jest inna, ale eksperci o tym mówili już po mistrzostwach, że trener zagraniczny pilnuje wyniku, bo jest umówiony na konkretny cel. Zaplecze, juniorzy to sprawy drugorzędne. Moim zdaniem zmiana trenera w męskiej reprezentacji powinna nastąpić po Igrzyskach, w których dostaliśmy „baty”. Jest natomiast nieciekawie o tyle, że w przyszłym roku w Polsce odbędą się Mistrzostwa Świata.

SportoweBeskidy.pl: Przed nami ligowy sezon 2013/2014. Mamy w elicie dwie bielskie drużyny czego oczekiwać po nadchodzących rozgrywkach? W.K.: W lepszej sytuacji są siatkarki. Widzę je na miejscach 4-6. A może przy dobrym zbiegu okoliczności i odpowiednim nastawieniu uda się powalczyć o jakiś medal? Uważam jednak, że siatkarki spokojnie sobie poradzą. To kobieca siatkówka i trzeba zaczekać z ocenami do pewnego etapu. Wszystkie zespoły pozmieniały się, mają inne zawodniczki w składach. A ciężko zrobić zespół w krótkim czasie. Dochodzi bowiem kwestia zgrania, stworzenia drużyny. Nie liczyłbym na fajerwerki w kontekście siatkarzy. Weszliśmy do PlusLigi, ale kilku znaczących dla drużyny graczy odeszło i moim zdaniem ta drużyna może się męczyć. Trzeba będzie walczyć o każde punkty. Jeszcze pierwszy mecz gramy u mistrza Polski, gdzie atmosfera jest gorąca i trzeba dużo rutyny, by to wytrzymać. Problemem jest także to, że do hali pod Dębowcem nasi siatkarze wchodzą dość późno przed meczem z Politechniką. Trzeba to spotkanie wygrać. To taki mecz-klucz, bo Politechnika to żadna potęga i zespół wcale nie lepszy, jak w poprzednim sezonie.

SportoweBeskidy.pl: Dla miasta i ludzi interesujących się siatkówką to chyba dobrze, że czeka nas tyle dobrej siatkówki? W.K.: Trudno powiedzieć. Sam nie wiem, jak na to patrzeć. Największy problem życiowy dla miasta Bielska-Białej jest taki, że nigdy nie było tutaj węgla, ropy i... bogatego sponsora. Śmieję się nawet, że może gazu łupkowego trzeba zacząć szukać. Problem sponsoringu zawsze był u nas aktualny. Pamiętam przed laty sytuację, gdy wszystkie zakłady włókiennicze w Bielsku-Białej zbierały po „złotówce” od pracowników i przesyłały pieniądze do Łodzi na tamtejszy klub ŁKS.

SportoweBeskidy.pl: Dziękuję za rozmowę. W.K.: Dziękuję.