Nie ma co ukrywać, podobnie jak w meczu z GLKS-em, nie kleiła się gra bialskiej Stali w pierwszej części. W szeregach gospodarzy brakowało dokładności, precyzji w budowaniu akcji, a ponadto piłkarze BKS-u nie uniknęli prostych strat. Orzeł wykorzystał gorszą dyspozycję bialskiej Stali z zimną krwią, grając - mówiąc kolokwialnie - dobrą piłkę. 

 

Jako pierwszy defensywę bialskiej Stali postraszył Kamil Gazurek. Jemu zabrakło precyzji, jednak Sewerynowi Capucie w 8. minucie już nie. Doświadczony zawodnik przytomnie dopadł do odbitej piłki i ulokował ją w siatce. BKS próbował odpowiedzieć, ale czynił to w sposób zbyt nieśmiały. Tu można przytoczyć uderzenie Jakuba Loranca z dystansu. Orzeł natomiast zaprezentował się z większym “zębem”. W 29. minucie do siatki bialskiej Stali trafił Mateusz Widuch, jednak sędzia bramki nie uznał. 120 sekund później goście jednak dopięli swego. Po prostej stracie Dawida Zielińskiego do sytuacji sam na sam doszedł Caputa i zamienił ją na gole. Wynik 2:0 dla Orła do przerwy był jednak najniższym wymiarem kary. Bardzo dobre okazje mieli jeszcze m.in. Filip Moiczek oraz Gazurek - za każdym razem zespół BKS-u ratował Jan Syc. 

 

Po przerwie piłkarskich “fajerwerków” nie było. Dużo było walki, sporo starć, ale podbramkowych sytuacji - jak na lekarstwo. Orzeł nie musiał już forsować tempa, natomiast BKS nie mógł się przedrzeć przez szczelnie bronioną linię defensywną ekipy z Łękawicy. Najlepszy fragment gospodarze zanotowali w samej końcówce. W doliczonym czasie po rzucie rożnym trafił Karol Lewandowski, co napędziło BKS. Na więcej jednak goście nie pozwolili, choć swoją okazję miał jeszcze Paweł Kozioł. Co to oznacza dla tabeli V ligi? Że gra o mistrza jesieni wciąż jest otwarta. Orzeł, w przypadku zwycięstwa w zaległym meczu z Tempem, ma wciąż szansę, by cieszyć się z tego tytułu.