Entuzjaści taktycznych doznań mogli być ukontentowani, jeśli chodzi o przebieg pierwszej połowy. Sporo było mądrej realizacji założeń taktycznych, dyscypliny taktycznej, ale emocji - czysto piłkarskich - jak na lekarstwo. Delikatną optyczną przewagę miał Beskid, który momentami wysoko naciskał na bialską Stal. Skoczowianie jednak nie stworzyli sobie klarowniejszej okazji. Najgroźniej w 34. minucie uderzał głową Wojciech Padło po rzucie rożnym. 

 

Bialska Stal swoich szans upatrywała w kontratakach, jednak te były przytomnie rozbijane przez obronę Beskidu, a i momentami brakowało precyzji w ofensywnych poczynaniach gospodarzy. Po stronie BKS-u golkipera rywali zaskoczyć próbowali m.in. Dariusz Łoś, Karol Lewandowski oraz Kamil Dokudowiec, który w końcówce pierwszej połowy groźnie uderzał, jednak minimalnie niecelnie. 

 

Po zmianie stron, zwłaszcza BKS, postawił odważniej na grę w ofensywie. Duża w tym zasługa Mykoli Markova, który napędzał ataki bialskiej Stali. Po jednej z nich ulokował piłkę w siatce, lecz arbiter gola nie uznał, wskazując “spalonego”. Najbardziej zaciętym fragmentem meczu była jego końcówka. Jedna, jak i druga strona, szukała ambitnie bramki. W bialskiej Stali dwukrotnie groźnie uderzał Paweł Kozioł - raz dobrze obronił golkiper Beskidu, a następnie piłka trafiła w słupek. Beskid również miał swoje okazje, jednak na przeszkodzie skoczowianom stanął Jacek Smyrak i ostatecznie bezbramkowy rezultat utrzymał się do ostatniego gwizdka arbitra.