Artur Bieroński w STREFIE WYWIADU: Cel minimum? Podium. Maksimum?...
Kolejnym gościem naszej STREFY WYWIADU jest Artur Bieroński. Pierwsze piłkarskie kroki stawiał w klubie z Bestwinki, aktualnie jest związany z Pasjonatem Dankowice... od 12 lat. Przed laty świętował mistrzostwo Polski... SportoweBeskidy.pl: Nie sposób nie wrócić podczas naszej rozmowy do meczu w Ciścu. Trzynaście goli w jednym spotkaniu, to nie zdarza się często... Artur Bieroński: Duży wpływ na przebieg meczu, w którym zdobyliśmy siedem goli, a straciliśmy sześć, miały wydarzenia z tygodnia poprzedzającego spotkanie. Posypała się nam linia obrony, czterech zawodników wypadło z gry. Trzech ze względu na kontuzje, jeden natomiast się rozchorował. To na pewno miało wpływu na wynik. Mecz świetnie się dla nas ułożył. Szybko objęliśmy prowadzenie 2:0. Było w tym momencie widać, że w nasze szeregi wkrada się rozluźnienie. Rywal wyrównał, ale na przerwę schodziliśmy wygrywając 4:2. W szatni powiedzieliśmy sobie, że nie chcemy wchodzić w przepychanki z rywalem, że musimy spróbować jeszcze coś strzelić i dowieźć zwycięstwo. Nie udało nam się tego uczynić bez dodatkowych emocji. Obrona po raz pierwszy zagrała w takim zestawieniu. Nasza gra defensywna nie wyglądała w Ciścu najlepiej.
SportoweBeskidy.pl: Zgodzi się pan z opinią, iż mecz w Ciścu jest niejako „wizytówką” Pasjonata? Pokazał wasz potencjał ofensywny, obok drużyny z Wisły chyba największy w lidze oraz słabszą postawę w obronie. Wspomniane braki w tej formacji to jedno, ale pomiędzy potencjałem zespołu w ataku i obronie nie można postawić znaku równości. A.B.: Zgodzę się z taką tezą. Mamy problem z ustabilizowaniem gry w obronie. W ataku według mnie prezentujemy się bardzo dobrze. Wojtek Sadlok, Marcin Wróbel, czy Marcin Herman robią różnicę. Coraz lepiej wygląda Jakub Ogiegło, właściwy tor znalazł Krystian Patroń. W defensywie jest nieco gorzej. Jest w zespole konkurencja, mamy ośmiu nominalnych obrońców, ale brakuje wspomnianej stabilizacji. Tracimy za dużo bramek. W Ciścu był punkt kulminacyjny.
SportoweBeskidy.pl: Brakuje także w ostatnich meczach pana w linii defensywnej... Kontuzja? A.B.: W kilku meczach na środku obrony wystąpił duet Mateusz Korczyk - Jakub Krawczyk. Spisywali się nieźle, zestawienie obrony na kilka spotkań się ustabilizowało, dlatego nie chciałem nic zmieniać. Kontuzji nabawiłem się w ostatnim tygodniu. Szymon Maciejewski i Korczyk również, natomiast Krawczyk się rozchorował. Dlatego w Ciścu zagraliśmy w eksperymentalnym zestawieniu w tyłach.
SportoweBeskidy.pl: Trzy zespoły reprezentujące skoczowski podokręg przewodzą okręgowej stawce. Faworyci nie zawodzą. Oceniając potencjał pozostałych drużyn, to Pasjonat wydaje się być tą, która w pierwszej kolejności może wcisnąć się pomiędzy Beskid, Kuźnię i Wisłę. Z Kuźnią udało się wam wygrać. A.B.: Kuźnię pokonaliśmy, natomiast w ostatnich dwóch kolejkach gramy z Beskidem i zespołem z Wisły. Przed sezonem mówiło się o tym, że Wisła i Beskid będą wiodły w lidze prym, o Kuźni również. W Góralu były różne perturbacje, ale jak widać, spadkowicz prezentuje się nie najgorzej. Tabela wskazuje na to, że jest pięć zespołów, które liczą się w walczą o najwyższe miejsca. W tym gronie jesteśmy my. Nie mamy w klubie żadnej presji i nacisku na konkretne miejsce w tabeli czy awans. W szatni powiedzieliśmy sobie przed startem sezonu, że chcemy znaleźć się na podium, to jest cel minimum. Maksymalny? Każdy może to sobie dopowiedzieć samemu. Kolejek do końca rozgrywek pozostało sporo. Mamy niewielką stratę do lidera. Szkoda jedynej jak dotąd porażki, właśnie z Góralem u siebie. Moglibyśmy teraz otwierać tabelę razem z Beskidem. Dwa ostatnie mecze tej rundy będą istotne. Zagramy w Skoczowie oraz u siebie z Wisłą. Po tych meczach będziemy mądrzejsi.
SportoweBeskidy.pl: Za nami jedna trzecia sezonu. Jesteście na czwartym miejscu w tabeli, tracicie do lidera trzy punkty. Pierwszą część sezonu można uznać za udaną? A.B.: Uciekło nam kilka punktów ze względu na wyjazdowe remisy. Tak jak wspomniałem, przegraliśmy tylko raz. Remisy notowaliśmy na ciężkich terenach. W Kobiernicach graliśmy w ramach pierwszej kolejki. Pierwszy mecz zawsze jest niewiadomą. W Chybiu zazwyczaj gra się nam ciężko. W końcówce mieliśmy dwie dobre okazje. Ze Skałką rywalizowaliśmy, gdy była liderem. Wtedy ona mogła nas w ostatnich minutach pokarać. W Pruchnej przegrywaliśmy 0:3, udało nam się doprowadzić do wyniku 3:3. Z perspektywy psychologicznej, to był ważny mecz. Remisów zanotowaliśmy sporo, ale punkt zdobyty na wyjeździe trzeba docenić. Jesteśmy zadowoleni z tego, co za nami. Jesteśmy w czołówce, ważne mecze przed nami.
SportoweBeskidy.pl: Wojciech Sadlok, Marcin Herman i Marcin Wróbel to zawodnicy, których stać na grę na wyższym poziomie. Spływają do klubu zapytania, kuszą ich przedstawiciele zespołów z wyższych lig? A.B.: Przed startem tego sezonu bałem się o przyszłość drużyny. Zarząd przed zakończeniem poprzednich rozgrywek przestawił nam warunki, które może nam zapewnić. Każdy z zawodników miał czas na podjecie decyzji. Po ostatnim meczu spotkaliśmy się. Wszyscy zawodnicy, z wyjątkiem jednego, który nie mógł pogodzić gry z pracą, ku uciesze działaczy i mojej, stwierdzili, że zostają. Byłem bardzo zbudowany ich postawą. Wiem, że wyróżniający się u nas piłkarze otrzymali oferty w wyższych lig. Myślę, że atmosfera w klubie zrobiła swoje. Na tym poziomie rozgrywkowym jest to element kluczowy.
SportoweBeskidy.pl: Zmieńmy temat. Z Odrą Wodzisław świętował pan tytuł Mistrza Polski Juniorów. Wraca pan pamięcią do tego sukcesu? A.B.: Takich chwil się nie zapomina. Trafiliśmy dzięki byłemu prezesowi klubu z Bestwinki do juniorów młodszych Odry. To był 1998 rok. Po kilku treningach i sparingach wpadliśmy w oko trenerowi juniorów starszych. Momentalnie razem z bratem [Tomaszem – red.] trafiliśmy do tego zespołu. Zaliczyliśmy bardzo szybki awans, który był dla nas zaskoczeniem, graliśmy z chłopakami o rok starszymi. Rozegraliśmy cały sezon. Wywalczyliśmy pierwsze miejsce w lidze. Byliśmy lepsi od Gwarka Zabrze, GKS-u Katowice, czy Ruchu Chorzów. Mecze z tymi zespołami, na kultowych stadionach utkwiły w pamięci. Po wygraniu ligi walczyliśmy o mistrzostwo Polski. W finale rywalizowaliśmy z Lechem Poznań. U siebie zremisowaliśmy, w Poznaniu wygraliśmy, brat strzelił w tym meczu bramkę.
SportoweBeskidy.pl: Czego zabrakło, aby po tym sukcesie zaistnieć w seniorskiej piłce? A.B.: Pretensje możemy mieć do siebie. Dojeżdżaliśmy do Wodzisławia z Bestwinki. Jako świeżo upieczony kierowca po szkole wsiadałem w samochód, zabierałem brata, który kończył praktyki i jechaliśmy na trening. Zdecydowaliśmy się po zakończeniu sezonu, w którym zdobyliśmy mistrzostwo na przenosiny bliżej miejsca zamieszkania. Oceniając naszą decyzję z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że mogliśmy zostać na kolejny roku w Wodzisławiu i dalej grać w juniorach starszych. Była także możliwość gry w rezerwach Odry, które awansowały wtedy do IV ligi. Codzienne dojazdy były jednak męczące. Trafiliśmy do czechowickiej Walcowi, która również była w IV lidze. Powstawała wtedy w Czechowicach mocna drużyna. Co by było gdyby? Tego się już nie dowiemy. SportoweBeskidy.pl: Z Walcowni przeniósł się pan do Pasjonata... W tym klubie zamierza pan zakończyć karierę, a może na zakończenie planuje pan powrót do Bestwinki? A.B.: Jestem z Pasjonatem związany od 12 lat. Mieszkam natomiast sto metrów od boiska w Bestwince, działam w strukturach tamtejszego klubu. Grałem w zespołach młodzieżowych Bestwinki, w seniorach przez pół sezonu. W Walcowni spędziłem cztery lata, w Wodzisławiu rok. Z Dankowicami mocno się zżyłem, jestem w tym klubie szczęśliwy. Dopóki zdrowie mi na to pozwoli, karierę piłkarską chciałbym kontynuować. O jej zakończeniu jeszcze nie myślę.
SportoweBeskidy.pl: Funkcja grającego trenera, którą pełni pan w Dankowicach, to dobre rozwiązanie? A.B.: Na pewno podejście do treningów jest inne. Muszę trening przygotować, kontrolować jego przebieg, reagować. Nie mogę się skupić tylko na sobie i dobrym wykonaniu ćwiczeń. Mniej koncentruję się na sobie, bardziej na drużynie. Niestety z każdym kolejnym sezonem to widać na boisku (śmiech). Podczas ostatnich spotkań obserwowałem poczynania zespołu z boku. Z pewnością więcej wtedy można zobaczyć, łatwiej o korekty i wnioski. Rola grającego trenera wymaga dużego zaangażowania, koncentracji. Ważny jest w tym przypadku także kontakt z zespołem. Nie można zamykać się na uwagi z zewnątrz i uważać, że jest się najmądrzejszym. Mam w zespole kilku doświadczonych zawodników, z którymi rozmawiamy o różnych aspektach piłkarskich. Będąc na boisku nie zawsze wszystko się widzi. Wsparcie się przydaje.
SportoweBeskidy.pl: Dziękuję za rozmowę. A.B.: Dziękuję. Rozmawiał: Krzysztof Biłka