- Skłamałbym, gdybym powiedział, że GLKS nie był drużyną lepszą. Mieli sporo okazji, częściej byli przy piłce... My mieliśmy jednak swój plan na to spotkanie i zawodnicy zostawili na boisku mnóstwo zaangażowania i zdrowia, za co im dziękuję - powiedział po meczu trener Sokoła Daniel Bąk.

 

Bez wątpienia to zespół z Wilkowic był stroną przeważającą, jednak problemem GLKS-u w pierwszej połowie było to, iż gdy zawodnicy dochodzili do okolic "16" Sokoła, to podejmowali złe decyzje. Niemniej, groźne próby, bez szczęśliwej finalizacji, odnotowali Dominik Kępys i Jakub Caputa. Gospodarze jednak również mieli swoje okazje. Strzał Jakuba Przewoźnika z rzutu wolnego obronił Richard Zajac,Kamil Kozłowski w sytuacji 2 na 2 uderzył nad bramką. Na gole kibice musieli poczekać do drugiej części spotkania. 

 

Zaraz po jej rozpoczęciu GLKS objął prowadzenie, gdy Kępys wygrał pojedynek "oko w oko" z bramkarzem Sokoła. Wilkowiczanie jednak nie poszli za ciosem, a wręcz przeciwnie... W 53. minucie do remisu doprowadził Szymon Żółty, który dobrze odnalazł się w podbramkowym zamieszaniu po rzucie wolnym. Stracona bramka wprowadziła konsternację w szeregi GLKS-u i Sokół to wykorzystał. W 58. minucie Kozłowski sfinalizował dogranie z lewej strony boiska i to beniaminek wyszedł na prowadzenie... 

 

Którego nie oddał do końcowego gwizdka arbitra, sprawiając niemałą niespodziankę, a nawet sensację. Momentem kluczowym dla losów spotkania była 72. minuta. To wówczas sędzia podyktował rzut karny za faul Dmytro Imanhulova na Capucie. Strzał z "wapna" Dawida Kruczka złapał jednak świetnie Dawid Grabski. Wcześniej natomiast Dominik Kania po rzucie rożnym trafił w poprzeczkę.