Goście do meczu przystąpili bez respektu, choć co jasne na żadne huraganowe ataki pozwolić sobie nie mogli. W pierwszej połowie mieli jedną dogodną szansę, by tyszan zaskoczyć, ale defensorzy przeciwnika w porę odebrali w "16" piłkę Jakubowi Fiedorowi. Napastnik Kuźni szarżował także w kwadransie tuż po zmianie stron. Raz znalazł się nawet na pozycji sam na sam z bramkarzem rezerw GKS-u i to właśnie on ze starcia wyszedł zwycięsko. Kolejne uderzenie Fiedora było niecelne. I to byłoby na tyle w kontekście ofensywnych zapędów ekipy z Ustronia, zwłaszcza, że z konieczności po godzinie gry murawę wspomniany snajper opuścił.
 


Tyski zespół przewagę wreszcie osiągnął, a częste konstruowanie akcji spowodowało, że podopieczni Ryszarda Kłuska musieli mieć się na baczności w defensywie. Niestety... - Popełniliśmy bardzo kosztowny błąd, który gospodarze bezlitośnie wykorzystali. Nie da się zdobywać punktów, gdy samemu szans się nie zamienia na gole, a później jeszcze pomaga przeciwnikowi - przyznaje ze smutkiem szkoleniowiec Kuźni.

Gol na 1:0 Kacpra Żelazowskiego z 56. minuty nie był jedynym, o jakiego postarali się piłkarze "dwójki" GKS-u. Po uderzeniu z dystansu w 89. minucie z interwencją nie zdążył Michał Skocz, co ostatecznie rozwiało nadzieje beskidzkiego IV-ligowca, by z wyjazdu przywieźć kolejną wygraną. - Przynajmniej remis był w naszym zasięgu - dodaje Kłusek.