"Podbeskidzie takie z Łęczną" - to hasło, z przymrużeniem oka, kojarzy się piłkarskim entuzjastom jako synonim nudnego spotkania. Czy takie też ono było dziś? Nie do końca, choć rozkręcało się ono powoli. Podbeskidzie do meczu z zespołem z Łęcznej przystąpiło bez Mateja SeniciaMaksymiliana Sitka pauzujących za nadmiar żółtych kartek. Pierwsze 20. minut upłynęło bez większych "fajerwerków". Parę stałych fragmentów z jednej, jak i z drugiej strony, kilka zablokowanych strzałów... Spotkanie nabrało tempa wraz z pierwszym "konkretem". 

 

W 25. minucie Górnik objął prowadzenie, gdy Damian Zbozień uderzeniem z pierwszej piłki po dośrodkowaniu w pole karne pokonał bramkarza Górali. Odpowiedź bielszczan mogła nadejść szybko, bo nieco ponad 10. minut później. Jakub Kisiel dobrze odnalazł się w polu karnym rywala, wpakował futbolówkę do siatki, lecz arbiter gola nie uznał - spalony. To zemściło się w 40. minucie. Były zawodnik Podbeskidzia Marko Roginić spuentował dobre, prostopadłe podanie. 

 

Górale odważnie weszli w drugą połowę, jednak oprócz kilku rzutów rożnych nie stworzyli oni poważniejszego zagrożenia pod bramką miejscowych. W 67. minucie czujność bramkarza Górnika sprawdził Marko Martinaga - bez happy endu. Chwilę później Podbeskidzie znów było bliskie bramki kontaktowej, ponownie jednak sędzia gola nie uznał. Tym razem na pozycji spalonej znalazł się Bartosz Bida. To była ostatnia nieprawidłowo zdobyta bramka w tym meczu? Otóż nie. W 84. minucie - dla odmiany - to przy sytuacji Górnika odgwizdany został spalony i ostatecznie mecz zakończył się wynikiem sprzed przerwy.