Choćby 3 godziny grali, meczu by nie wygrali
Start 10. kolejki "okręgówki" żywiecko-skoczowskiej nastąpił nietypowo w czwartek, a piłkarze z Wisły i Ślemienia zadbali o ciekawe, zacięte widowisko.
Choć gospodarze dokonali otwarcia wyniku meczu, to trudno ich wskazywać jako zespół, który był dziś bliżej sięgnięcia po pełną pulę. W 16. minucie Paweł Leśniewicz uprzedził obrońców Smreka i dobił strzał Kamila Janika z prawej strony boiska, odbity wcześniej przez Rafała Pępka. – Poza tym wydarzeniem nie zaprezentowaliśmy niczego dobrego w ofensywie. To był nasz słaby mecz po kilku fajnych poprzednich, po których byliśmy zadowoleni z organizacji gry i aspektów taktycznych. Dziś wszystko nam się gdzieś rozeszło – nie szczędzi słów krytyki Patryk Pindel, szkoleniowiec futbolistów z Wisły.
Goście w 24. minucie cieszyli się z wyrównania. Po uderzeniu z rzutu wolnego Pethersona piłki ręką w „16” dotknął Mariusz Pilch, co uwadze arbitra umknąć nie mogło. Następny pojedynek z Kacprem Fiedorem wspomniany Brazylijczyk wygrał, ale... to golkiper WSS wyrósł na bohatera spotkania, bo w drugiej części dwoił się i troił. Parował w imponującym stylu m.in. strzały Marcela Ormańca, próbę Pethersona na słupek oraz jego główkę po rzucie wolnym. Nieznacznie obok słupka uderzył aktywny z przodu Vinicius, a Piotrowi Górnemu zabrakło najzwyczajniej szczęścia, gdy obił poprzeczkę.
Wobec zaistniałych faktów goście wracali do Ślemienia średnio zadowoleni ze skromnej wyjazdowej zdobyczy. – Nie było tego, co najważniejsze, a więc przysłowiowej kropki nad „i”. Są takie mecze, że piłka do bramki wpaść nie chce i mam wrażenie, że dziś nic nie dałoby granie przez 3 godziny – konstatuje Sławomir Bączek, szkoleniowiec Smreka.