Ku uciesze kibiców zgromadzonych na stadionie w Rajczy, wynik meczu w sensie rozdziału punktów został ustalony już w pierwszej połowie. Powodem powszechnej radości było to, co nie zdarzało się w tym sezonie miejscowym. Mianowicie, zaaplikowali oni przyjezdnym 5 goli, nie tracąc żadnego. Stało się to przede wszystkim za pośrednictwem Mateusza Balcarka, który najwyraźniej pozazdrościł wyczynu ze spotkania derbowego z Muńcołem swojemu starszemu bratu i powtórzył go w sobotnim meczu. Rozpoczął strzelanie już w 1. minucie meczu, kiedy po przebitce w polu karnym piłka trafiła pod jego nogi i nie dał szans Rafałowi Pępkowi. Potem wykorzystał rzut karny podyktowany po faulu na Danielu Lachu. Ostatniego z goli zdobył w 37. minucie po asyście Jarosława Grygnego. Gola numer 3 z przywołanych poprzedziły bramki Patryka TomaliTomasza Strzałki.

 

Goście otrząsnęli się po zmianie stron. Zaczęli operować lepiej piłką i konstruować ofensywne akcje. Potwierdzeniem poprawy jakości beniaminka był gol Szymona Stawowczyka z rzutu karnego, po faulu na Filipie Bąku. Podrażnieni gospodarze odpowiedzieli trafieniem Filipa Ficonia. Przyjezdnych stać było jeszcze na 2 bramki autorstwa Marcina Pośpiecha Timofiya Verbytskiego, ale to Soła odniosła zasłużone zwycięstwo.

 

 - Cieszymy się ze zwycięstwa, zdobyliśmy ważne 3 punkty. W pierwszej połowie wszystko nam wychodziło. Szkoda, że później spuściliśmy z tonu, bo koncentracji było mniej i straciliśmy gole. Byliśmy dziś mocno osłabieni kadrowo brakiem Jakuba Ficonia, Szymona Zawady, Filipa Balcarka Piotra Błasiaka, na szczęście nie było tego widać w naszych poczynaniach - podsumował szkoleniowiec Soły.

 

- Za nami dziwny mecz. Generalnie graliśmy nisko, staraliśmy się rozgrywać piłkę i utrzymywać się przy niej. Niestety, każdy błąd kosztował nas stratę gola. Po przerwie graliśmy trochę lepiej, ale skończyło się, jak się skończyło - powiedział po meczu Szymon Stawowczyk, snajper Smreka.