Goście do Dankowic powrócili połowicznie zadowoleni. – O pełnej satysfakcji trudno mówić przez pryzmat przebiegu meczu, a więc tego jak układał się wynik i w jaki sposób daliśmy sobie strzelić gole. Ale przy kilku brakach kadrowych mieliśmy pewne obawy związane z tym wyjazdem – mówi Andrzej Tomala, szkoleniowiec Pasjonata.

W 23. i 68. minucie piłka „dziurawiła” siatkę bramki Piasta – w obu przypadkach przyjezdni wychodzili wówczas na prowadzenie. Otwarcie wyniku to następstwo dalekiego wykopu Dominika Krausa, szarży Wojciecha Sadloka i wykończenie włączającego się do błyskawicznej akcji Macieja Pietrzyka. Ten sam zawodnik, po solowym rajdzie nie do zatrzymania dla obrońców, postarał się o bramkę w drugiej połowie spotkania.

Po maksymalny łup, mimo wspomnianych okoliczności „in plus”, dankowiczanie sięgnąć nie zdołali. Bierunianie wyrównali po dwakroć w konsekwencji prostych strat piłkarzy Pasjonata, w tym w minucie 87., gdy sukces był bliski. Żal też kilku niezłych sytuacji w ofensywie, bo może wtórne skierowanie piłki do siatki dałoby komplet w myśl powiedzenia w tytule przywołanego? A tak to Pietrzyk minął golkipera rywala, lecz piłkę posłał za bardzo poza światło bramki, to znów uderzenie z rzutu wolnego Sadloka padło łupem bieruńskiej „jedynki”, to wreszcie – już w rewanżowej części gry – Marcin Wróbel przymierzył w poprzeczkę.