O tym, że po blisko trzech latach siatkarki BKS-u wrócą do hali, gdzie odnosiły największe sukcesy dało się słyszeć, gdy tylko sezon poprzedni się zakończył. Nie byłem więc wcale zaskoczony. Ani zbulwersowany, bo i takie głosy się pojawiły. No, bo jak to? Rezygnować z możliwości gry w pięknej, przestronnej hali, zbudowanej także dla sportu? Nie kontestować miejskiego dobrodziejstwa? I wreszcie nie iść z duchem czasu wychodzenia z siatkówką do obiektów nowoczesnych? Na pierwszy rzut oka rzeczywiście wygląda to nielogicznie. Albo przynajmniej tajemniczo.



Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że prezesem BKS-u zostanie gość grubo przed „pięćdziesiątką” i zdecyduje o powrocie do – jak mówili niektórzy – „kurnika” na Rychlińskiego, uznałbym rozmówcę za kompletnie oderwanego od rzeczywistości. Bo przecież dotąd BKS ze słowem ZMIANY kojarzony był wyłącznie w odniesieniu do spektakularnych pożegnań z kolejnymi trenerami. Nowy prezes? Andrzej Pyć. Człowiek od lat z klubem związany, znający go od podszewki, potrafiący siatkarską teraźniejszość ocenić zupełnie spokojnie i trafnie. Pokłosiem tego jest wielki „come-back” BKS-u.

Jak dla mnie ta decyzja to głos rozsądku. Po pierwsze – ekonomia. Koszty organizacji meczu domowego są przy Rychlińskiego niewspółmiernie mniejsze, a dziś każdą złotówkę oglądać trzeba z dwóch stron razy kilka. Po drugie – sport. Trudno wymagać od siatkarek wysokiej formy, gdy w hali meczowej nie czują się pewnie, bo trenują w niej, gdy już nie ma innego konceptu na jej zapełnienie. Po trzecie – dom. Tytułowy dom, z którego BKS został po części – mówiąc brzydko – wyeksmitowany, po części zaś stłamszony rozmachem (i nieskończonością) budowy „Miejskiego” po sąsiedzku.



Po czwarte – tu już tylko i wyłącznie życzeniowo – historia. Rozgrywki siatkarek BKS-u zajmują moją uwagę przez cały XXI wiek. To już 16 lat! Przy Rychlińskiego przeżyło się mecze z Danterem Poznań, Winiarami Kalisz, Naftą Piła, Muszynianką. Wiele medali, puchary, europejskie potyczki z gigantami. Do hali trzeba było przychodzić przynajmniej godzinę przed rozpoczęciem, by nie odejść z kwitkiem...

Jasne, te czasy już nie wrócą. Z wielu powodów, na których roztrząsanie nie pora. Nie wiem, czy siatkarki BKS-u Profi Credit będą w stanie jeszcze bić się o medale, czy swoją grą przyciągną kibiców. Coś w tym jednak jest, gdy same siatkarki mówią, że to właśnie przy Rychlińskiego czują się najlepiej. Atmosferę zrobić tu łatwo, o czym podczas weekendowych meczów reprezentacji – przy wcale nie zapełnionej po brzegi hali – można było się przekonać. A i klubowi tu zwyczajnie dobrze.

I jeszcze jedno. Wreszcie wrócił tu optymizm, a przyszłość choć niejasna, to wciąż przed klubem „jakaś” jest. Po czasie słusznie minionym może być tylko lepiej. Nie wszyscy w tej rzeczywistości BKS-u swoje miejsce znajdą. Ot, taka zmiana pokoleniowa, która dokonała się na naszych oczach. Ja już nie mogę się doczekać nowego sezonu.

PS. Pamiętacie? :)