
Formalność, ale...
– Nie wyobrażam sobie, abyśmy nie wygrali – mówił nam przed meczem ze Spójnią Zebrzydowice szkoleniowiec „Fiodorów” Seweryn Kosiec.
Słowa szkoleniowca, graniczące w zasadzie z pewnością zdobycia kolejnego na wiosnę kompletu punktów, znalazły odzwierciedlenie w boiskowej rzeczywistości. Ale nie od razu, bo przed pauzą kilku dogodnych szans, kreowanych zwłaszcza po stałych fragmentach gry, gospodarze nie wykorzystali. Spójnia zaś broniła się i rozsądnie, i z niezbędną ku temu dozą szczęścia, jak choćby przy wybitej z linii bramkowej główce Mateusza Janika. – Brakowało nam kropki nad „i”, ale nie panikowaliśmy, wiedząc, że kwestią czasu jest otwarcie wyniku na naszą korzyść – mówi trener GKS-u.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki meczowy krajobraz zmienił się w 46. minucie. Obrońcy zespołu z Zebrzydowic wyekspediowali piłkę przed pole karne, gdzie ze „zbiórki” pożytek uczynił mierzący po ziemi nie do obrony Maciej Łącki. – Zakładaliśmy, aby zdyscyplinowani, bo z tak silnym rywalem to podstawa. Realizowaliśmy założenia całkiem nieźle w pierwszej połowie, ale gdy już GKS gola strzelił, to było niestety po grze z naszej strony – zauważa zmartwiony Grzegorz Łukasik, szkoleniowiec gości.
Zanim upłynęła godzina było 2:0 dla faworyta. Dariusz Potrząsaj dotknął piłki ręką w polu karnym, co uwadze sędziego nie umknęło, a Marcin Byrtek takich okazji na zdobycie bramki marnować nie zwykł. Wkrótce radziechowianie wyprowadzili kolejny cios, gdy Jakub Pieterwas w sytuacji sam na sam z Radosławem Kaliszem przypieczętował efektowną wstępną fazę drugiej części w wykonaniu „Fiodorów”. Przy okazałej zaliczce impet GKS-u zarazem osłabł. – Może aż za bardzo spuściliśmy z tonu, ale koniec końców swoje zrobiliśmy. Wygraliśmy pewnie, a taki był cel główny – ocenia Seweryn Kosiec.