sportowebeskidy.pl: Czy tak, jak w przypadku wielu osób świata futbolu, piłka nożna interesowała pana od najmłodszych lat?
Ryszard Kłusek:
Interesowała i to nie tylko mnie, ale całą rodzinę. Wujkowie byli przecież piłkarskimi sędziami, a mój tata bramkarzem w Grudziądzu. W piłkę zacząłem grać w wieku dziewięciu lat w BKS Stal Bielsko-Biała. Na pierwszy trening zaprowadził mnie ojciec i tak stawiałem początkowe kroki u trenera Olszowskiego, a następnie Witosa. W szkole numer 12 na Leszczynach mieliśmy bardzo fajnego wuefistę Piotra Kochowskiego i pod jego wodzą zdobyliśmy mistrzostwo miasta, a w rywalizacji rejonowej odpadliśmy dopiero w półfinale. Tak więc od małego wszystko toczyło się wokół futbolu.

sportowebeskidy.pl: - Kariera piłkarska nie trwała jednak długo.
R.K.:
Skończyła się ona praktycznie w wieku 28 lat na występach w drugiej drużynie BBTS-u Ceramed. Było to w 1998 roku, gdy zespół prowadził grający trener Piotr Kuś. Wcześniej miałem okazję występować w rozgrywkach Śląskiej Ligi Juniorów i Międzywojewódzkiej Ligi Juniorów. Byłem oczywiście w szerokiej kadrze BBTS-u, ale ostatecznie nie zadebiutowałem w pierwszym zespole.

sportowebeskidy.pl: - Z perspektywy czasu – czego zabrakło, aby jako piłkarz osiągnąć nieco więcej?
R.K.:
Wydaje mi się, że byłem zbyt ambitny i to mnie zgubiło. W IV lidze zadebiutowałem w barwach BKS-u Stali mając 19 lat. Trener Kulik wpuścił mnie na boisko na ostatnie piętnaście minut spotkania z Rakowem Częstochowa. Później zacząłem studia na AWF i poszedłem w kierunku trenerskim. Gdy chodziłem do szkoły podstawowej robiłem różnego rodzaju rozpiski, kto zagra na jakiej pozycji. Pozostały mi nawet specjalne zeszyty z tamtych dawnych lat. W szkole zawodowej dużo nauczyłem się także od trenera Badury i czułem, że to dla mnie właściwa droga. Prywatnie uczyłem się biologii i języka, bo tego potrzebowałem, aby dostać się na AWF. Studia zacząłem w roku 1990 i przy okazji „trenerki” zrobiłem również kierunek pedagogiczny.

sportowebeskidy.pl: - Później były kolejne szczeble zdobywania wiedzy i pracy w roli trenera.
R.K.:
Przede wszystkim bardzo wcześnie zaczynałem pracę w BKS, bo w 1993 roku, gdy łączyłem grę w drugiej drużynie z trenowaniem zespołu trampkarzy starszych. Zresztą od razu udało się zdobyć wicemistrzostwo Beskidzkiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej. Przez kolejne cztery lata pracowałem w tym klubie z grupami młodzieżowymi, dodajmy z niemałymi sukcesami, głównie roczników 1980 i 1981.

sportowebeskidy.pl: - Po okresie młodzieżowym przyszedł czas na seniorską piłkę?
R.K.:
Dostałem propozycję pomocy przy pierwszej drużynie, która awansowała do III ligi, ale ze względów czasowych nie przyjąłem jej. Moja przygoda z piłką seniorską zaczęła się w pewnym sensie w 2000 roku, gdy objąłem na pół roku ekipę a-klasową z Godziszki. Później wróciłem do młodzieży, a taki prawdziwy pierwszy kontakt z seniorami miał miejsce, gdy otrzymałem propozycję od trenera Krzysztofa Pawlaka w Podbeskidziu. Była to wprawdzie praca „z doskoku” i na zasadzie wolontariatu, ale w 2003 roku rozpocząłem trenowanie drugiej drużyny Podbeskidzia. Przedstawiony cel, jakim był awans do „okręgówki” zrealizowałem. Po odejściu szkoleniowca Pawlaka kontynuowałem swoją pracę, pełniąc jednocześnie obowiązki asystenta Jana Żurka, nowego trenera w bielskim klubie. W 2005 roku przeniosłem się do Beskidu Skoczów, chcąc działać już na własny rachunek. Dalej na mojej drodze pojawiały się takie kluby, jak Pasjonat Dankowice oraz Drzewiarz Jasienica, a od 1 lipca 2008 roku pełnię obowiązki szkoleniowca czechowickiego MRKS-u.

sportowebeskidy.pl: - Jak w pańskiej opinii ma się zależność pomiędzy grą w piłkę, a pracą trenerską? Czy przebieg kariery zawodniczej wpływa na to jakim jest się trenerem?
R.K.:
Byli piłkarze, a dziś sławni trenerzy podkreślają, że nie ma tutaj żadnej reguły. Nie zawsze dobry gracz musi się okazać świetnym trenerem, a słaby piłkarz takim właśnie szkoleniowcem. Ja nie grałem w piłkę na wysokich szczeblach rozgrywek. Wszystko zależy od charyzmy, zaangażowania i ambicji, jakie człowiek posiada. Ważne jest ciągłe doskonalenie swojego warsztatu pracy, co czynię poprzez udział w rozmaitych kursach i stażach trenerskich, które pokazują mi nową jakość spojrzenia na futbol.

sportowebeskidy.pl: - Wynik MRKS-u z tego roku uważa pan za największy dotychczasowy sukces?
R.K.:
Zdecydowanie tak, zwłaszcza, że nie byliśmy faworytem do awansu. Wymieniano nas w trzeciej, może nawet czwartej kolejności. Nie zapominajmy, że przed sezonem odeszła od nas połowa składu i zespół trzeba było budować w ekspresowym tempie. Z młodzieżą natomiast osiągnąłem już pod rząd cztery medale srebrne i jeden brązowy, choć po tegorocznych mistrzostwach Polski pozostał pewien niedosyt.

sportowebeskidy.pl: - Kto jest dla pana trenerskim autorytetem?
R.K.:
Na ten moment na pewno Marcin Brosz. Imponuje mi jego praca w Podbeskidziu i to jak umiejętnie dobiera sobie współpracowników, co jest nie bez znaczenia. Trener pozostawiony bez wsparcia nic nie wskóra. Z ciekawością przyglądam się także pracy Jana Urbana w Legii Warszawa, który nie boi się wprowadzać do zespołu młodych zawodników. To wspaniała sprawa.

sportowebeskidy.pl: - Jaka jest recepta na sukces trenera Ryszarda Kłuska?
R.K.:
Moim zdaniem najważniejsza jest solidna, systematyczna i całościowa praca. Nie może być tak, że do treningów przygotowuje się tylko trener, a zawodnicy robią co chcą lub też odwrotnie. Zauważyłem, że w minionym sezonie wszyscy chcieliśmy dojść do tego celu, choć były również trudne momenty, jak problemy z frekwencją na zajęciach. Wpajałem chłopakom, że pójście w dobrym kierunku to zaczerpnięcie wzorców z profesjonalnego futbolu. Słowa z piosenki zespołu Feel – „pokaż na co cię stać, ale nie jeden raz” wbiły się zawodnikom do głów i w każdym meczu walczyli na sto procent bez żadnego odpuszczania. Chłopcy chcieli awansować pod względem sportowym, a ja starałem się przekazać im wiedzę, którą do tej pory zdobyłem.