
Piłka nożna - I liga
FUTBOLOWE ARCHIWUM: Znowu w Bielsku
Był luty 2007 roku, gdy duet piłkarzy doskonale znanych już wśród fanów „Górali” zawitał wtórnie do Bielska-Białej. W ślad za tym dokładnie 8 lutego pojawił się niniejszy artykuł na łamach naszego serwisu...
Kiedyś współtworzyli historię drugoligowego Podbeskidzia, dziś znowu trafili do Bielska-Białej. Sezon 1998/1999 przyniósł zawodnikom, działaczom, a przede wszystkim kibicom komorowickiego klubu, upragniony awans do IV ligi. Klub z krótką tradycją, ale z mocarstwowymi ambicjami postanowił pójść za ciosem dokonując wzmocnienia, aż ośmioma zawodnikami. Wśród nich pojawili się m.in. doświadczony stoper Naprzodu Rydułtowy - Robert Piekarski i renomowany już na beskidzkim firmamencie, lewy obrońca skoczowskiego Beskidu - Jarosław Bujok. Tym sposobem spędzili dobrych kilka lat w bielskim klubie, poznając jego dobre i złe strony. Teraz, grając w barwach nowego pracodawcy - IV-ligowego Pniówka Pawłowice Śląskie - zjechali pod Szyndzielnię, na zgrupowanie.
Sportowebeskidy.pl: Fajnie było w Bielsku?
Robert Piekarski: Bardzo fajnie. Była atmosfera, były wyniki i nie ma co ukrywać - do pewnego momentu - kasa. Ale dzisiaj pamięta się już raczej tylko to co dobre.
Jarosław Bujok: Była niezła paka i wyzwanie. Trafić o szczebel, a najlepiej o dwa wyżej.
Sportowebeskidy.pl: W rozgrywkach III i IV ligi toczyliście nieprawdopodobnie ciężkie boje o awans ze Szczakowianką Jaworzno. Czy ówczesna rywalizacja nie mogłaby stać się dzisiaj przedmiotem zainteresowania np. wrocławskiej prokuratury?
JB: Nie! To zawsze była czysta gra.
Sportowebeskidy.pl: Z czasem jednak w klubie było coraz gorzej.
RP: Ale były wyniki, atmosfera w zespole i na trybunach. Nawet jak z pieniędzmi było bardzo źle, a było czasami jeszcze gorzej, to jakoś się to wszystko układało.
Sportowebeskidy.pl: Co mówi Wam data 8.05.2004 roku (mecz Podbeskidzie - Piast Gliwice 0:3 - przyp. red)?
RP: Czarny dzień. Przed meczem zgłosiliśmy prezesowi o "podchodach" ze strony rywala. Prawdę mówiąc nie chcieliśmy za bardzo w tej sytuacji grać. A na boisku? To już była katastrofa. Najchętniej dałbym się zakopać. W pamięci pozostało do dziś. Po meczu ktoś, komu nieznane były przytoczone kulisy, wszystko rozdmuchał i przy tym jeszcze nas osądził.
JB: Wiesz jak to jest kiedy nie wyjdzie Ci jedno, dwa zagrania. Zwłaszcza kiedy dzieje się to przed własną publiką. "jadą" z Tobą, aż uszy bolą. Potem choćbyś jak bardzo chciał, to grasz ze "związanymi" nogami". Wyszło kiepsko, ale to był naprawdę wypadek przy pracy.
Sportowebeskidy.pl: I na tym koniec?
RP: Bynajmniej. Byliśmy obaj wzywani do wspomnianej już wcześniej, siedziby wrocławskiej prokuratury. Po dwugodzinnych wyjaśnieniach, wróciłem do domu. Nie miałem nic do ukrycia, ani nic więcej niż dotąd, do powiedzenia.
JB: Też otrzymałem podobne do Roberta "zaproszenie" i spędziłem tam, mniej więcej, tyle samo czasu.
Sportowebeskidy.pl: Później, pod wodzą Jana Żurka nastąpił nieudany szturm na ekstraklasę.
RP: Jak dla mnie to był krótki szturm. Nie pasowało mi za bardzo ustawienie - czwórką obrońców grających w jednej linii, forsowane przez trenera Żurka. Co prawda nie grałem tylko w trzech meczach, ale wiedziałem, że to nie dla mnie. Skorzystałem z propozycji Wojciecha Boreckiego, który prowadził gliwickiego Piasta. Zanim tam trafiłem, po dwóch tygodniach, trenerem został mój były szkoleniowiec z Siarki Tarnobrzeg - Jacek Zieliński.
JB: Ja grałem jeszcze rok w Podbeskidziu. Aspiracje były bardzo duże i w sumie niewiele nam brakło. Tylko jednego punktu do barażu o awans. Mimo wszystko myślę, że zrobiliśmy kawałek dobrej roboty.
Sportowebeskidy.pl: A wracając do bielsko-gliwickich potyczek, był taki mecz wiosną 2005 r., który warto wspomnieć.
RP: Poprosiłem trenera, żeby nie wystawiał mnie do składu na tzw. wszelki wypadek, a Jarek miał kontuzję. Piast wygrał ten mecz.
JB: I tak były podejrzenia. Jak myślisz na kogo spadły?
Sportowebeskidy.pl: A teraz tkwicie w czwartoligowej rzeczywistości, w 4. zespole IV ligi śląskiej, gr. 2.
RP: Muszę patrzeć w przyszłość "pozapiłkarską". Mam pracę w kopalni Pniówek i jestem z tego zadowolony. Chciałbym, aby przy mnie wyszkolił się jeszcze jakiś dobry, młody obrońca i w ten sposób spłacić dług wdzięczności wobec miejscowych działaczy. Nie mówię, że na tym już koniec kariery, ale jeśli jeszcze pogram, to już na niższym szczeblu.
JB: Robert tak gada każdej zimy, a prawda jest taka, że jest jak wino: im starszy, tym lepszy. Ja trafiłem do Pawłowic Śląskich po telefonie tutejszych działaczy. Porozumieliśmy się i tutaj gram. Fajnie, że grają tutaj inni chłopcy znani nam z Bielska jak Krzysiek Bodziny i Darek Stokłosa. W każdym razie, mamy cel.
Sportowebeskidy.pl: A jaki cel?
JB: Grać o mistrza, bo to jedyny, pewny sposób na utrzymanie się w lidze.
Sportowebeskidy.pl: Więc naprawdę wszystko w Bielsku było fajne?
RP: Jesteśmy tu już kilka dni i cały czas spotykamy się z dowodami sympatii. Mamy tutaj wielu dobrych znajomych i wszystkich, a zwłaszcza kibiców mamy w bardzo dobrej pamięci. No może poza jednym panem, ale bez nazwisk.
Sportowebeskidy.pl: Fajnie było w Bielsku?
Robert Piekarski: Bardzo fajnie. Była atmosfera, były wyniki i nie ma co ukrywać - do pewnego momentu - kasa. Ale dzisiaj pamięta się już raczej tylko to co dobre.
Jarosław Bujok: Była niezła paka i wyzwanie. Trafić o szczebel, a najlepiej o dwa wyżej.
Sportowebeskidy.pl: W rozgrywkach III i IV ligi toczyliście nieprawdopodobnie ciężkie boje o awans ze Szczakowianką Jaworzno. Czy ówczesna rywalizacja nie mogłaby stać się dzisiaj przedmiotem zainteresowania np. wrocławskiej prokuratury?
JB: Nie! To zawsze była czysta gra.
Sportowebeskidy.pl: Z czasem jednak w klubie było coraz gorzej.
RP: Ale były wyniki, atmosfera w zespole i na trybunach. Nawet jak z pieniędzmi było bardzo źle, a było czasami jeszcze gorzej, to jakoś się to wszystko układało.
Sportowebeskidy.pl: Co mówi Wam data 8.05.2004 roku (mecz Podbeskidzie - Piast Gliwice 0:3 - przyp. red)?
RP: Czarny dzień. Przed meczem zgłosiliśmy prezesowi o "podchodach" ze strony rywala. Prawdę mówiąc nie chcieliśmy za bardzo w tej sytuacji grać. A na boisku? To już była katastrofa. Najchętniej dałbym się zakopać. W pamięci pozostało do dziś. Po meczu ktoś, komu nieznane były przytoczone kulisy, wszystko rozdmuchał i przy tym jeszcze nas osądził.
JB: Wiesz jak to jest kiedy nie wyjdzie Ci jedno, dwa zagrania. Zwłaszcza kiedy dzieje się to przed własną publiką. "jadą" z Tobą, aż uszy bolą. Potem choćbyś jak bardzo chciał, to grasz ze "związanymi" nogami". Wyszło kiepsko, ale to był naprawdę wypadek przy pracy.
Sportowebeskidy.pl: I na tym koniec?
RP: Bynajmniej. Byliśmy obaj wzywani do wspomnianej już wcześniej, siedziby wrocławskiej prokuratury. Po dwugodzinnych wyjaśnieniach, wróciłem do domu. Nie miałem nic do ukrycia, ani nic więcej niż dotąd, do powiedzenia.
JB: Też otrzymałem podobne do Roberta "zaproszenie" i spędziłem tam, mniej więcej, tyle samo czasu.
Sportowebeskidy.pl: Później, pod wodzą Jana Żurka nastąpił nieudany szturm na ekstraklasę.
RP: Jak dla mnie to był krótki szturm. Nie pasowało mi za bardzo ustawienie - czwórką obrońców grających w jednej linii, forsowane przez trenera Żurka. Co prawda nie grałem tylko w trzech meczach, ale wiedziałem, że to nie dla mnie. Skorzystałem z propozycji Wojciecha Boreckiego, który prowadził gliwickiego Piasta. Zanim tam trafiłem, po dwóch tygodniach, trenerem został mój były szkoleniowiec z Siarki Tarnobrzeg - Jacek Zieliński.
JB: Ja grałem jeszcze rok w Podbeskidziu. Aspiracje były bardzo duże i w sumie niewiele nam brakło. Tylko jednego punktu do barażu o awans. Mimo wszystko myślę, że zrobiliśmy kawałek dobrej roboty.
Sportowebeskidy.pl: A wracając do bielsko-gliwickich potyczek, był taki mecz wiosną 2005 r., który warto wspomnieć.
RP: Poprosiłem trenera, żeby nie wystawiał mnie do składu na tzw. wszelki wypadek, a Jarek miał kontuzję. Piast wygrał ten mecz.
JB: I tak były podejrzenia. Jak myślisz na kogo spadły?
Sportowebeskidy.pl: A teraz tkwicie w czwartoligowej rzeczywistości, w 4. zespole IV ligi śląskiej, gr. 2.
RP: Muszę patrzeć w przyszłość "pozapiłkarską". Mam pracę w kopalni Pniówek i jestem z tego zadowolony. Chciałbym, aby przy mnie wyszkolił się jeszcze jakiś dobry, młody obrońca i w ten sposób spłacić dług wdzięczności wobec miejscowych działaczy. Nie mówię, że na tym już koniec kariery, ale jeśli jeszcze pogram, to już na niższym szczeblu.
JB: Robert tak gada każdej zimy, a prawda jest taka, że jest jak wino: im starszy, tym lepszy. Ja trafiłem do Pawłowic Śląskich po telefonie tutejszych działaczy. Porozumieliśmy się i tutaj gram. Fajnie, że grają tutaj inni chłopcy znani nam z Bielska jak Krzysiek Bodziny i Darek Stokłosa. W każdym razie, mamy cel.
Sportowebeskidy.pl: A jaki cel?
JB: Grać o mistrza, bo to jedyny, pewny sposób na utrzymanie się w lidze.
Sportowebeskidy.pl: Więc naprawdę wszystko w Bielsku było fajne?
RP: Jesteśmy tu już kilka dni i cały czas spotykamy się z dowodami sympatii. Mamy tutaj wielu dobrych znajomych i wszystkich, a zwłaszcza kibiców mamy w bardzo dobrej pamięci. No może poza jednym panem, ale bez nazwisk.