Początek zwiastował duże emocje. W 5. minucie koszmarny błąd popełnił golkiper gości Denys Anufriienko, a skierowanie futbolówki do siatki było dla Marcina Jaworzyna formalnością. Wystarczyło jednak 120. sekund, by zespół z Milówki odpowiedział. Maksym Kostenko przymierzył z dystansu na tyle dokładnie, że Konrad Krucek nie miał nic do powiedzenia. Był to jedyny naprawdę trudny dziś moment dla Beskidu, który przewagę odzyskał w 21. minucie. Korner został zamieniony na bramkę za sprawą główki Jaworzyna. – Frustracja pojawiła się u nas o tyle, że po stracie aż 6 goli w Istebnej chcieliśmy za wszelką cenę zagrać dziś „na zero w tyłach”. Nie udało się to wprawdzie, ale graliśmy cierpliwie, organizowaliśmy grę i w drugiej połowie po drobnych korektach szło już znacznie łatwiej – klaruje trener skoczowian Bartosz Woźniak.

W 54. minucie Jaworzyn skompletował pierwszego w niedzielę hat-tricka, wykorzystując fakt, iż Krystian Makowski w kluczowym momencie nie trafił w piłkę. W kolejnym natarciu Beskidu złe przyjęcie Szymona Śleziaka pokarał Adrian Sikora, który nieco ponad kwadrans później fetował... hat-tricka. Asystentami przy golach z 73. i 78. minuty byli odpowiednio Jaworzyn oraz Damian Szczęsny. I na tym gospodarze nie poprzestali, a rewanż za porażkę jesienną w Milówce dopełnił się trafieniem Michała Szczyrby z 86. minuty, puentującym klasyczną „demolkę”.

Spora różnica w bramkowych zyskach to świadectwo niezmiennie wysokiej formy Beskidu. Przyjezdni zaś nieszczególnie mieli argumenty, aby na dłuższą metę się w niedzielne popołudnie przeciwstawić. – Przegraliśmy trochę za wysoko, ale kiedy Beskid podwyższył wynik na 3:1 po kolejnym dziś naszym błędzie, nie było się z czego podnieść. W okresie 3 tygodni zagraliśmy 7. mecz, a 13-osobową kadrą nie jest to takie łatwe – komentuje Sławomir Szymala, szkoleniowiec Podhalanki.