Zespół bialskiej Stali ma jeden podstawowy problem - jego zawodnicy nie wychodzą "z szatni" na mecz i mają momenty niezrozumiałego przestoju. Tak było w meczach z Iskrą Pszczyna, rezerwami Rekordu i dziś w konfrontacji z MKS-em Lędziny. Gdyby nie to, być może BKS miałby już na swoim koncie jakąkolwiek zdobycz punktową, a tak... jak to mówi stare, polskie porzekadło "bida z nędzą".

 

 

W pierwszych minutach spotkania przewagę osiągnęli zawodnicy z Lędzin, którzy na początku meczu postraszyli defensywę BKS-u kilkoma strzałami. Czerwona "lampka" nie zaświeciła się wówczas w szeregach zawodników bialskiej Stali i pozwolili oni dopiąć MKS-owi swego. W 22. minucie niepotrzebny rzut karny sprowokował Jan Syc, którego na gola zamienił Mateusz Śliwa. A może to trafienie spowodowało, że w szeregach BKS-u zaświeciła się czerwona "lampka". Tak się nie stało. W krótkim odstępie czasu gospodarze dali sobie "wbić" jeszcze dwie bramki. 

 

Dopiero po przerwie i kilku zmianach przeprowadzonych jeszcze przed przerwą BKS zaczął grać swoje. Szczególnie dużo "szumu" z przodu robił Michał Jura i Remigiusz Tański, którzy kilka razy byli bliscy wpisania się na listę strzelców. Ostatecznie jednak bialskiej Stali nie udało się zdobyć nawet bramki kontaktowej.