- Nie było to porywające widowisko. Widać było, że jedna i druga strona nie miała dużo styczności z naturalnym boiskiem. Ale takie są już pierwsze wiosenne mecze, zawsze w nich sporo niewiadomych - przyznaje Krzysztof Bąk, trener GLKS-u. - Nie powiem, że poziom meczu był słaby, ale widać było u nas zderzenie związane z przejściem ze sztucznej na naturalną nawierzchnię - dodaje zgodnie Jakub Kubica, opiekun bronowian. 

 

Mimo iż jakościowo widowisko nie stało na wysokim poziomie, to jednak kibice zgromadzeni w Wilkowicach nie mieli co narzekać na brak emocji. Z niedociągnięć w grze defensywnej obu ekip urodziło się kilka ciekawych sytuacji. Po stronie GLKS-u dobrej okazji nie wykorzystał Dominik Kępys, dwa razy minimalnie obok słupka uderzał Jakub Mańdok. Beniaminek z Bronowa natomiast najlepszą próbę odnotował w 18. minucie. Bartłomiej Feruga z rzutu wolnego dograł na głowę Marcina Zarychty, a jego uderzenie świetnie obronił Richard Zajac i finalnie w premierowej odsłonie meczu goli nie ujrzeliśmy. 

 

 

Spotkanie tak naprawdę otworzyło się w 75. minucie. To wówczas Łukasz Szędzielarz pięknym dograniem znalazł Dominika Kępysa, a ten z woleja nie dał szans Adrianowi Granatowskiemu na skuteczną interwencję. Owszem, kilka minut wcześniej Rafał Adamczyk minimalnie chybił strzałem z lewej nogi, ale najlepsze sytuacje obie drużyny miały właśnie po bramce GLKS-u. Wilkowiczanie mogli podwyższyć rezultat za sprawą szans Macieja WiewióryMateusza Kubicy, którego strzał bardzo dobrze obronił bramkarz Rotuza. W 80. minucie B. Feruga został zatrzymany w dogodnej sytuacji przez Zajaca i ostatecznie jedna bramka rozstrzygnęła derbowy pojedynek.

 

Z dziennikarskiego obowiązku odnotujmy, że wilkowiczanie kończyli mecz z czterema (!) zawodnikami z rocznika 2006. Ale o tym więcej już wkrótce na naszych łamach...