W przeszłości zasłynął wieloma barwnymi wypowiedziami i nietypowymi zachowaniami. Bez dwóch zdań, był jednak przede wszystkim współtwórcą dzisiejszego Podbeskidzia, mając znaczny udział w awansie bielskiego klubu do ekstraklasy. Z Jerzym Wolasem, który najpierw w latach 2006-2009, a następnie tymczasowo końcem 2011 roku szefował Podbeskidziu, rozmawiamy w kolejnej STREFIE WYWIADU.

SportoweBeskidy.pl: Zmieniło się nam Podbeskidzie w porównaniu do czasów, gdy był pan związany z klubem... Jerzy Wolas: Zgadza się. Kontaktów z klubem w zasadzie nie mam żadnych. Mam też mniej stresów, bo na mecze nie chodzę, a w telewizji jednak ogląda się wydarzenia na boisku z większym spokojem. Sporo natomiast się w Podbeskidziu przeżyło...

SportoweBeskidy.pl: Trenerów również. Robert Kasperczyk wprowadził zespół do ekstraklasy, ale pan zawsze podkreślał w tym względzie zasługi Marcina Brosza. J.W.: Trener Kasperczyk rzeczywiście wprowadził drużynę do ekstraklasy, a później w pierwszym, bardzo burzliwym roku utrzymał ją. Debiut w ekstraklasie był więc udany. Dla mnie jednak najlepszym trenerem, jaki pracował w Bielsku-Białej jest Marcin Brosz. To on ugrał wcześniej tyle punktów, że dawałyby nam one awans, choć personalnie byliśmy słabsi od rywali. Dostaliśmy jednak sześć ujemnych punktów. Byłem prezesem, gdy Marcin Brosz przychodził do klubu. Później to ja podjąłem decyzję o zawieszeniu szkoleniowca. Coś się wówczas w zespole wypaliło. Po blisko trzech latach nastąpiło jakieś zmęczenie materiału. Jeden atak na ekstraklasę nie powiódł się z uwagi na punkty na minusie, później też się nie udało.

T-MOBILE EKSTRAKLASA MECZ POMIEDZY PODBESKIDZIEM BIELSKO BIALA A SportoweBeskidy.pl: A osoba trenera Roberta Kasperczyka w Podbeskidziu? J.W.: Byłem jednym z pomysłodawców zatrudnienia go w klubie. Rozmawiałem wtedy z prezesem Januszem Okrzesikiem i zasugerowałem, by właśnie tego trenera rozważyć. W KSZO trener Kasperczyk miał dobre wyniki i obserwowaliśmy jego pracę. Poza tym był młodym, ambitnym szkoleniowcem, który miał coś do udowodnienia. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Po czasie oczywiście.

SportoweBeskidy.pl: W pierwszym sezonie pod wodzą Kasperczyka Podbeskidzie grało słabo, omal nie wylądowało w II lidze... J.W.: Momentami skóra cierpła, jak patrzyło się na grę zespołu. Było wiele meczów, w których Podbeskidzie rozczarowało. Kibice wygwizdali nawet trenera w Bielsku-Białej. Bałbym się postawić na niego w kolejnym sezonie. Prezes Okrzesik to zrobił. Była to jego decyzja, bardzo odważna i ryzykowna. Uznał, że Kasperczyk da radę. I słusznie. Szczerze? Nie wahałbym się będąc prezesem dokonać zmiany.

SportoweBeskidy.pl: Awans do ekstraklasy chyba dla wszystkich ludzi od lat będących blisko klubu był taką nagrodą? J.W.: Dodam, że była to naprawdę spora grupa ludzi. Radość to tym większa, bo czasy I ligi nie były łatwe. Klub miał ponad 3 miliony długu. Zawodnicy grali na sporych zadłużeniach, systematycznie realizowaliśmy spłaty i walczyliśmy o to, by wypadać jak najlepiej sportowo. Ale nie ma co ukrywać – w klubie nie przelewało się. Zostawiłem go jako finansowo wyprowadzony „na zero”. Natomiast przy awansie do ekstraklasy automatycznie sytuacja bardzo poprawiła się.

SportoweBeskidy.pl: U beniaminka spokojnie nie było. Co zapadło panu w pamięć z początków zespołu w elicie? J.W.: Ten mecz w Bełchatowie... Pamiętam go świetnie. Było nam wstyd. Oglądałem go nad morzem wspólnie z kolegą, który jest kibicem Widzewa. Śmiał się z Podbeskidzia, które zdawało się nie radzić sobie w ekstraklasie. Punktów na wstępie rozgrywek mieliśmy mało. Po meczu z Koroną zrezygnował prezes Okrzesik. Powierzono mi obowiązki prezesa w trudnym momencie, bo mieliśmy przed sobą mecz z Legią w Warszawie.

SportoweBeskidy.pl: Drużynę udało się zmotywować. Miał pan na to swoje sposoby, które w kraju szybko poznano... J.W.: Pojechałem do Komorowic przed starciem z Legią, gdy zapadła już decyzja, że na 3 miesiące będę sternikiem klubu. Powiedziałem zawodnikom, że w Warszawie są tacy sami piłkarze, jak u nas i jeśli zobaczę brązowe getry przy wyjściu na boisko, to więcej w Podbeskidziu tacy zawodnicy nie zagrają. Większość piłkarzy mnie znała, więc chyba wielkiego zaskoczenia nie było. Ale mobilizacja przeciwko Legii była duża, stąd też historyczne zwycięstwo wyjazdowe.

SportoweBeskidy.pl: A później na Stadion Miejski przyjechał Ruch Chorzów. Po porażce mieliśmy słynny „numer” z klockami i młotkami w szatni... J.W.: Byłem bardzo zły, bo Ruch grał słabo i można było podreperować konto punktowe. Zwłaszcza mając na względzie wcześniejsze zwycięstwo nad Legią. Konsekwencje były poważne, bo pracę stracił jeden z trenerów Bogdan Wilk, do rezerw przesunięty został Maciej Rogalski, a zawodnikom wstrzymaliśmy premie. Najbardziej doświadczeni piłkarze przyszli do mnie przed kolejnym meczem z Lechią. Powiedziałem im, że wszystko wróci do normy, ale najbliższy mecz trzeba wygrać. Tak się stało. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą po tym wstrząsie. Nie wiem, co byłoby dalej, gdyby nie to zwycięskie spotkanie...

KONFERENCJA PRZED MECZEM 14 KOLEJKI Z LECHEM POZNAN ORAZ Z SPONS SportoweBeskidy.pl: Dzisiejsze Podbeskidzie podoba się panu? J.W.: Nie podoba mi się polityka transferowa klubu. Nie wiem kto ma największy wpływ na decyzje personalne, ale podejrzewam, że o kształcie drużyny decyduje trener. Przecież jeśli nie chce danego zawodnika, to nie wyobrażam sobie kupować kogoś po to, by siedział na ławce. Mamy jedną z najstarszych drużyn w najwyższej klasie rozgrywkowej w Europie. To o czymś świadczy. Zwracam uwagę na kwestię wychowanków, na których należy stawiać i powinno się na nich w przyszłości zarabiać. Przypomnę, że ostatni transfer zawodnika z Bielska-Białej, na którym klub tak naprawdę zarobił było sprzedanie Krzyśka Chrapka do Lecha Poznań. Wcześniej Mariusz Sacha odszedł do Cracovii. Było to ładnych parę lat temu. A dziś? Nie mamy zawodników, których możemy zaproponować. Aby wychować piłkarzy, trzeba w nich zainwestować, a nie wypożyczać w nieskończoność. Kiedyś do KSZO Ostrowiec Świętokrzyski wypożyczyliśmy Mariusza Mikodę i Damiana Byrtka. Gdy wrócili leczyliśmy ich urazy, a jeszcze pomagaliśmy w spłacie zaległości za mieszkanie. To nie jest dobra tendencja. Zwłaszcza wypożyczanie na drugi koniec Polski. Utrudnione jest nawet wtedy zobaczenie takiego piłkarza w akcji.

SportoweBeskidy.pl: Nie jest pan entuzjastą w kontekście osoby trenera Leszka Ojrzyńskiego? J.W.: Trener mówił podpisując umowę z klubem, że potrzebuje czasu na budowę drużyny. Ja tego nie widzę zupełnie. Nie mam nic do starszych piłkarzy, ale proszę mi powiedzieć jaką mamy perspektywę na przyszłość przy średniej wieku w okolicy 30 lat. Trener skończy pracę w Podbeskidziu, a my co zrobimy z klubem? Zastanawia się ktoś dzisiaj nad tym?

SportoweBeskidy.pl: Stadion Miejski budowany aktualnie daje lepsze perspektywy klubowi? Co pan, jako były prezes, sądzi o tej inwestycji? J.W.: Powiem krótko – nie taki i nie w tym miejscu. Bo samo to, że jest potrzebny nie wymaga komentarza. Z tego, co wiem nie ma dziś zadłużenia. To ważne. Ale jeśli nie znajdzie się jakiś sponsor strategiczny, który będzie w stanie wyłożyć większe pieniądze, to o rozwoju ciężko mówić. Miasto tego nie udźwignie i będziemy patrzeć za plecy innych zespołów. Nie ma możliwości, żeby pchnąć Podbeskidzie wysoko bez dodatkowego zastrzyku finansowego. Kasa to rzecz podstawowa.

SportoweBeskidy.pl: Działa pan dziś w strukturach klubu młodzieżowego BBTS Podbeskidzie, który ma wychowywać zawodników trafiających do szerokiego składu zespołu występującego w ekstraklasie. To jak jest z tą młodzieżą? J.W.: Mamy swoją bazę jako klub. Będziemy w tym roku budować dwie szatnie w Komorowicach. Wysyłamy na staże naszych trenerów. Około 180 młodych zawodników z 9 grup wyjedzie niebawem na obozy sportowe. Nie boję się stwierdzenia, że jesteśmy najlepszym klubem na Śląsku, jeśli weźmiemy pod uwagę grupy młodzieżowe, a więc ich ilość i wyniki. Zaczynamy szkolić też dzieci. Opowiadanie, że nie ma młodzieży w Bielsku jest nieprawdą. Problemem jest to, że młodzi piłkarze nie dostają szansy na grę. Same treningi przy pierwszym zespole to trochę zbyt mało. W tak młodym wieku gra jest bardzo ważna. Szymon Jarosz, Sebastian Madejski, Damian Oczko czy Maciej Felsch – młodych i zdolnych zawodników mamy. To obowiązek klubu, by dać im szansę pokazania się.

SportoweBeskidy.pl: Dziękuję za rozmowę. J.W.: Dziękuję.