
Jeszcze piłka nożna, czy już hokej?
Świadkami iście ofensywnego widowiska byliśmy wczoraj w Wiśle Wielkiej, gdzie miejscowy LKS, który już jest pewny spadku , podejmował Rotuz Bronów.
- Kolejny raz pokazujemy, że warto przychodzić na nasze mecze (śmiech). Na pewno na brak goli kibice nie mogą narzekać. Cieszymy się z wygranej i że udało nam się zamazać plamę po porażce z rezerwami LKS-u Goczałkowice Zdrój. Nie wyrzekliśmy się jednak błędów w defensywie, które mogły nas srogo kosztować - zaznacza szkoleniowiec Rotuza Jakub Kubica.
Nic nie zwiastowało, iż w tym spotkaniu LKS będzie w stanie znacząco zagrozić beniaminkowi z Bronowa. Już w pierwszej akcji Rotuz był bliski prowadzenia. Bartłomiej Świerkot po uderzeniu z rzutu wolnego "ostemplował" jednak słupek. Następnie przed szansą stanął Jakub Mencnarowski, lecz jego strzał fenomenalnie obronił golkiper gospodarzy. Jak to mówią, do trzech razy sztuka. W 12. minucie na prowadzenie bronowian wyprowadził Konrad Dzida, który z bliskiej odległości zamknął oskrzydlającą akcję. Po tym trafieniu mecz nieco się wyrównał, ale to po stronie Rotuza był kolejny "konkret". W 40. minucie faulowany w polu karnym rywala był Dzida, a z 11. metrów pewnie przymierzył Szymon Skęczek. Gospodarze pokusili się o bramkę kontaktową, tuż przed przerwą...
Piłkarze LKS-u wyczuli po zmianie stron szansę na odmienienie losów meczu. W 48. minucie było już 2:2, gdy zawodnicy z Wisły Wielkiej wykorzystali stały fragment gry. Reakcja Rotuza była jednak najwyższych lotów. W 56. minucie Dawid Pisarek zdobył bramkę po sprytnie rozegranym rzucie rożnym i strzale zza "16". Następnie, po raz kolejny z bramki cieszył się Skęczek, tym razem po dobrze "założonym" pressingu. Gol na 5:2 z 83. minuty był efektem precyzyjnego strzału Dzidy z 13. metra. Czy to zwiastowało koniec emocji?
Absolutnie nie. O wrażenia w końcówce ambitnie postarali się gospodarze, którzy zredukowali rozmiary porażki i w ostatnich minutach zdobyli dwie bramki - obie po rzutach rożnych.