Unia Racibórz to przeciwnik niewygodny, gdy pełni rolę gospodarza. Sęk jednak w tym, że dzieje się tak najczęściej, kiedy mecz układa się po ich myśli. Tak też właśnie było w konfrontacji z czechowiczanami... – Zaczęliśmy zupełnie inaczej, niż chcieliśmy. Napędziliśmy poczynania Unii, a swoje mocno ograniczyliśmy. Ciężko było nam cokolwiek tworzyć pod bramką rywala, przy próbach pressingu też wychodził obronną ręką – mówi z niezadowoleniem Wojciech Białek, szkoleniowiec MRKS-u, który od 8. minuty – błędu Marka Jondy w wyprowadzaniu piłki i celnego strzału Dawida Migusa – zmuszony został do „gonienia” wyniku.

Scenariusz rewanżowej połowie był do przewidzenia. MRKS przegrywał i próbował sforsować defensywę broniącej się przed spadkiem drużyny z Raciborza. Niczego przyjezdni finalnie nie wskórali. – Doprowadzaliśmy piłkę do 16-18. metra, ale kompletnie nic z tej przewagi optycznej nie wynikało – kontynuuje Białek.

Gdyby w 88. minucie Jakub Raszka po minięciu bramkarza Unii i oddaniu strzału nie został powstrzymany przez obrońców, to zapewne nastroje w szeregach czechowickiego IV-ligowca byłyby wraz z końcowym gwizdkiem weselsze. A tak... raciborzanie w doliczonym czasie gry dobili piłkarzy MRKS-u. Patryka Riabowskiego pięknym uderzeniem z rzutu wolnego z dystansu do kapitulacji zmusił Paweł Witt. – To kolejny nasz „janosikowy” występ w tej rundzie – kończy z przekąsem trener pokonanych.