Po ostatnim meczu z GKS-em Tychy, w którym Podbeskidzie wygrało 4:1apetyty wśród kibiców, jak i samych Górali na pewno były duże. Skra miała być rywalem "do przejścia" i kontynuacji serii wygranych meczów. Tak się jednak nie stało. A szkoda. Dopisała pogoda, frekwencja na boisku i... to tyle z pozytywów. Skład Podbeskidzia na dzisiejszy mecz "nie dojechał", jak to się zwykło mawiać w żargonie piłkarskim. 

 

 

Uczciwie należy zaznaczyć również, że nie był to wielki mecz Skry. Pierwsza część meczu była bardzo bezbarwna. Z sytuacji godnych odnotowania, można odnotować tą z 8. minuty, gdy Roman Goku świetnie obsłużył Kamila Bilińskiego, lecz jego strzał dobrze obronił golkiper gości. Kolejne fragmenty spotkania były festiwalem walki, stałych fragmentów, nudy... Dopiero w końcówce więcej zadziało się za sprawą ataku częstochowian, lecz obyło się bez konsekwencji. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 0:0, co nikogo nie mogło dziwić. 

 

Po zmianie stron obraz meczu nie uległ metamorfozie. Bielszczanie wciąż nie potrafili odnaleźć w sobie takiego poziomu, jak w meczu z GKS-em. Drużyna z Częstochowy z kolei postawiła na grę z kontrataku i to okazało się być skuteczną taktyką. Mimo iż przed utratą bramki ratowali Podbeskidzie Jeppe Simonsen Matvei Igonen (po karygodnym błędzie Julio Rodrigueza), to w 88. minucie szczęście opuściło Górali. We własnym polu karnym Daniel Mikołajewski faulował Jakuba Sangowskiego, a z "wapna" celnie przymierzył Adam Mesjasz, czym ustalił rezultat meczu.