– Zagraliśmy nerwowo, poniżej naszego poziomu, z dużą liczbą błędów i niefrasobliwości – przyznaje na wstępie Sławomir Szymala, szkoleniowiec Podhalanki, która miała jednak to, czego zabrakło rywalowi – umiejętność zamieniana na gole stwarzanych sytuacji bramkowych.

W 26. minucie wynik uległ zmianie po raz pierwszy. Maksym Kostenko piłkę dorzucił, defensorzy LKS-u ją wybili, lecz wprost do Kacpra Grochowalskiego, który wolejem z okolic 18. metra pokonał Mateusza Filipiaka. Powtórnie futbolówka w siatce bramki gości zatrzepotała po upływie godziny walki. Na prawej flance zawodnicy z Milówki wymienili kilka podań, a Mikołaj Stasica strzałem po „długim” słupku skarcił pogórzan. Słowo użyte nie ma w sobie zarazem nic z przypadku, nie stanowiąc jednocześnie przesady. Oba trafienia poprzedzone zostały wybornymi okazjami LKS-u. W 24. minucie Krystian Makowski przewinił w „16”, ale „z wapna” kosztowną pomyłkę mierząc nad poprzeczką zaliczył Sebastian Juroszek. Zamiast natomiast wyrównania w minucie 55., gdy sytuację sam na sam zmarnował Krystian Danel, gospodarze odskoczyli przeciwnikowi.

„Świątynia” Podhalanki niezdobytą jednak nie pozostała. W 68. minucie kolejny rzut karny po faulu na Michale Czakonie wyegzekwował już optymalnie Daniel Szwarc. Podopieczni Łukasza Hanzela szybko się odkryli, co faworyt meczu skrzętnie wykorzystał. Na kwadrans przed końcowym gwizdkiem prostopadłe podanie Stasicy golem rozstrzygającym losy punktów okrasił w pojedynku „oko w oko” z golkiperem LKS-u Kacper Najzer.

W Pogórzu zmarnowana sposobność na zdobycie łupów w Milówce dała się odczuć. – Faktem jest, że bardzo dobrze zagraliśmy i byliśmy równorzędnym rywalem dla mocniejszej drużyny. Walczyliśmy, ale zabrakło nam skuteczności, a to niestety jest czynnikiem decydującym dla wyniku – zauważa szkoleniowiec ekipy z Pogórza.